Często przeglądam internet dla komentarzy. Równie często przeraża mnie, co się dzieje w tej sekcji i próbuję dojść do tego, co kieruje niektórymi ludźmi. Pytania o ciążę, oczywiście, ale też o każdy jeden kolczyk, każdą bluzkę, wisiorek, pierścionek, kolor szminki, gumkę do włosów i gdzie youtuberka wychodzi po nagraniu. Do tego mnóstwo stwierdzeń – że przytyła lub schudła, powiększyła usta, obszar pod oczami wygląda jakoś inaczej (ktoś zwraca na to uwagę? Serio?), więc pewnie był kolejny zabieg/nowy krem.
Ze wszystkich komentarzy te z pytaniami o każdą jedną rzecz, te wszystkie skąd? wydają mi się najmniej szkodliwe i tylko patrzę, jak twórczynie odsyłają do opisu pod filmikami lub ignorują takie pytania.
Pojawił się jednak nowy rodzaj komentarza, który ponownie wprawił mnie w lekkie osłupienie. Ktoś poprosił youtuberkę, aby napisała, jak jej życie zmieniło się w ciągu X lat – czy ma męża, dzieci, jeśli tak to ile i w jakim wieku. Z tego, co pamiętam, twórczyni odpowiedziała krótko, że nie zamierza dzielić się tym informacjami. Oburzyło to autorkę komentarza, która uważała, że jej oraz wielu innym należy się ta wiedza, ponieważ jest w podobnym wieku, na podobnym etapie życia.
Skąd to się bierze? Jak powstaje w ludziach to przekonanie, że na jedno ich żądanie ktoś zupełnie obcy podzieli się z nimi kawałkiem swojego życia, tylko po to, żeby można było się do niego porównać?
Po części chyba tak nas wychowano – większość z nas (niestety, wydaje mi się, że bardziej dotyczy to kobiet) jednak była porównywana i przyzwyczajono nas, żeby czujnie wyłapywać, co się o nas mówi. Jesteśmy wyczulone na zmiany sylwetki, worki pod oczami, mniej jędrną skórę, bielsze zęby, gęstsze rzęsy, nowy kolor włosów… Utwierdzano nas w przekonaniu, że cudze zdanie na nasz temat ma znaczenie i powinno być dla nas ważne. I może dlatego część osób uważa, że jeśli zostawi komentarz o treści powinnaś… to ktoś weźmie to sobie do serca.
Do tego mam wrażenie, że coraz bardziej zacierają się granice. Przez cały dzień dostajemy co jakiś czas po kilkanaście sekund z życia innych ludzi i przez to wydaje się nam, że ich znamy, że jesteśmy z nimi przez cały czas i wiemy o nich wszystko. Często ciśnie nam się na usta i na palce coś, czego nie powiedzielibyśmy osobie, którą naprawdę znamy, prosto w twarz. Piszę my, bo sama czasem się na tym łapię – w pierwszym odruchu czasem sama chcę o coś zapytać, a dopiero w drugim orientuję się, że to nie moja sprawa albo że mogę poszukać odpowiedzi w internecie. Gdy mam naprawdę zły dzień, bardzo szybko ze złośliwą satysfakcją zauważam, że komuś się przytyło albo ktoś jest bardziej zmęczony ode mnie. I wtedy mocno gryzę się w palce – bo nie chcę tego komentować. Wiem, że mnie przyniesie to chwilową ulgę i da krótkotrwałe uczucie wyższości, triumfu, a komuś innemu może to zepsuć dzień, tydzień, miesiąc, satysfakcję ze swoich działań albo z efektów ciężkiej pracy. Nie chcę być osobą, która podcina ludziom skrzydła. Zwłaszcza, że następnego dnia, wyspana, wypoczęta, najedzona, oglądam to samo stories albo patrzę na to samo zdjęcie i widzę je już zupełnie inaczej. Chyba stąd muszą brać się te wszystkie przykre komentarze – z chęci odbicia sobie tego, że samemu zostało się zranionym; z chęci poczucia się w swojej najgorszej chwili choć trochę lepiej.
Wiele rzeczy próbuję sobie logicznie wytłumaczyć, ale wielu wciąż nie rozumiem. O ile jest dla mnie jasne, że ktoś może nie zdawać sobie sprawy, że jakieś pytanie było nietaktowne, o tyle nie rozumiem agresji, która często pojawia się po próbie wyjaśnienia, że to nie jest coś, co cię dotyczy, nie chcę o tym mówić, proszę – nie pytaj. Nie zgadzam się też z padającymi często stwierdzeniami, że skoro ktoś publikuje coś i pokazuje się w internecie, musi liczyć się z konstruktywną krytyką. Konstruktywna krytyka jest wtedy, gdy ktoś napisze: wiesz, jesteś trochę niedoświetlona w tym filmiku. To może być kwestia tego i tego. Jeśli chcesz, spróbuj następnym razem takich i takich ustawień, powinno pomóc i jakość będzie lepsza. Pisanie komuś, że o Boże, jakie pucki, chyba sobie trochę odpuściłaś w tej pandemii? to nie konstruktywna krytyka, tylko wbijanie szpili.
Zawsze zazdroszczę ludziom, którzy mają na to czas – na obserwowanie osób, które ich wkurzają i pisanie im o tym, jak bardzo beznadziejnie coś robią; którzy mają czas na obserwowanie, czy na palcu pojawia się obrączka albo pierścionek i na liczeniu, ile czasu minęło od ślubu, bo to chyba już czas na dziecko, a nie na kota. Jak mało muszą mieć w życiu problemów, jak wiele spełnionych marzeń, ze nie mają do roboty nic lepszego od pisania takich komentarzy.
Chociaż chyba jest wręcz przeciwnie…