Pamiętam, jak kilka lat temu Karolina Ziętek opublikowała filmik, w którym informowała swoich widzów, że niedawno się rozwiodła. Bardzo mnie on poruszył, bo naprawdę było w nim mnóstwo trudnych emocji, które youtuberka starała się trzymać na wodzy, próbując jednocześnie opowiedzieć o zmianach w swoim życiu. Ale jeszcze bardziej pamiętam z tego filmiku, jak bardzo zaskoczyło mnie, kiedy Karolina wspomniała, że już kilka widzek zauważyło, że nie nosi obrączki i pytało, czy wszystko w porządku. I tu się zatrzymałam, bo ja nie zwróciłam na to zupełnie uwagi - włączałam filmiki, żeby oglądać makijaże i nie zastanawiałam się nad niczym poza tym. Nie wiem, czy taka ze mnie słaba obserwatorka, czy może za bardzo skupiam się na swoim życiu. Czy ze mną jest coś "nie tak", bo zwracam uwagę tylko na treść, po którą przyszłam, czy coś jest "nie tak" z ludźmi, którzy wyłapują to wszystko, co dzieje się dookoła tej treści?

Często przeglądam internet dla komentarzy. Równie często przeraża mnie, co się dzieje w tej sekcji i próbuję dojść do tego, co kieruje niektórymi ludźmi. Pytania o ciążę, oczywiście, ale też o każdy jeden kolczyk, każdą bluzkę, wisiorek, pierścionek, kolor szminki, gumkę do włosów i gdzie youtuberka wychodzi po nagraniu. Do tego mnóstwo stwierdzeń – że przytyła lub schudła, powiększyła usta, obszar pod oczami wygląda jakoś inaczej (ktoś zwraca na to uwagę? Serio?), więc pewnie był kolejny zabieg/nowy krem.

Ze wszystkich komentarzy te z pytaniami o każdą jedną rzecz, te wszystkie skąd? wydają mi się najmniej szkodliwe i tylko patrzę, jak twórczynie odsyłają do opisu pod filmikami lub ignorują takie pytania.

Pojawił się jednak nowy rodzaj komentarza, który ponownie wprawił mnie w lekkie osłupienie. Ktoś poprosił youtuberkę, aby napisała, jak jej życie zmieniło się w ciągu X lat – czy ma męża, dzieci, jeśli tak to ile i w jakim wieku. Z tego, co pamiętam, twórczyni odpowiedziała krótko, że nie zamierza dzielić się tym informacjami. Oburzyło to autorkę komentarza, która uważała, że jej oraz wielu innym należy się ta wiedza, ponieważ jest w podobnym wieku, na podobnym etapie życia.

Skąd to się bierze? Jak powstaje w ludziach to przekonanie, że na jedno ich żądanie ktoś zupełnie obcy podzieli się z nimi kawałkiem swojego życia, tylko po to, żeby można było się do niego porównać?

Po części chyba tak nas wychowano – większość z nas (niestety, wydaje mi się, że bardziej dotyczy to kobiet) jednak była porównywana i przyzwyczajono nas, żeby czujnie wyłapywać, co się o nas mówi. Jesteśmy wyczulone na zmiany sylwetki, worki pod oczami, mniej jędrną skórę, bielsze zęby, gęstsze rzęsy, nowy kolor włosów… Utwierdzano nas w przekonaniu, że cudze zdanie na nasz temat ma znaczenie i powinno być dla nas ważne. I może dlatego część osób uważa, że jeśli zostawi komentarz o treści powinnaś… to ktoś weźmie to sobie do serca.

Do tego mam wrażenie, że coraz bardziej zacierają się granice. Przez cały dzień dostajemy co jakiś czas po kilkanaście sekund z życia innych ludzi i przez to wydaje się nam, że ich znamy, że jesteśmy z nimi przez cały czas i wiemy o nich wszystko. Często ciśnie nam się na usta i na palce coś, czego nie powiedzielibyśmy osobie, którą naprawdę znamy, prosto w twarz. Piszę my, bo sama czasem się na tym łapię – w pierwszym odruchu czasem sama chcę o coś zapytać, a dopiero w drugim orientuję się, że to nie moja sprawa albo że mogę poszukać odpowiedzi w internecie. Gdy mam naprawdę zły dzień, bardzo szybko ze złośliwą satysfakcją zauważam, że komuś się przytyło albo ktoś jest bardziej zmęczony ode mnie. I wtedy mocno gryzę się w palce – bo nie chcę tego komentować. Wiem, że mnie przyniesie to chwilową ulgę i da krótkotrwałe uczucie wyższości, triumfu, a komuś innemu może to zepsuć dzień, tydzień, miesiąc, satysfakcję ze swoich działań albo z efektów ciężkiej pracy. Nie chcę być osobą, która podcina ludziom skrzydła. Zwłaszcza, że następnego dnia, wyspana, wypoczęta, najedzona, oglądam to samo stories albo patrzę na to samo zdjęcie i widzę je już zupełnie inaczej. Chyba stąd muszą brać się te wszystkie przykre komentarze – z chęci odbicia sobie tego, że samemu zostało się zranionym; z chęci poczucia się w swojej najgorszej chwili choć trochę lepiej.

Wiele rzeczy próbuję sobie logicznie wytłumaczyć, ale wielu wciąż nie rozumiem. O ile jest dla mnie jasne, że ktoś może nie zdawać sobie sprawy, że jakieś pytanie było nietaktowne, o tyle nie rozumiem agresji, która często pojawia się po próbie wyjaśnienia, że to nie jest coś, co cię dotyczy, nie chcę o tym mówić, proszę – nie pytaj. Nie zgadzam się też z padającymi często stwierdzeniami, że skoro ktoś publikuje coś i pokazuje się w internecie, musi liczyć się z konstruktywną krytyką. Konstruktywna krytyka jest wtedy, gdy ktoś napisze: wiesz, jesteś trochę niedoświetlona w tym filmiku. To może być kwestia tego i tego. Jeśli chcesz, spróbuj następnym razem takich i takich ustawień, powinno pomóc i jakość będzie lepsza. Pisanie komuś, że o Boże, jakie pucki, chyba sobie trochę odpuściłaś w tej pandemii? to nie konstruktywna krytyka, tylko wbijanie szpili.

Zawsze zazdroszczę ludziom, którzy mają na to czas – na obserwowanie osób, które ich wkurzają i pisanie im o tym, jak bardzo beznadziejnie coś robią; którzy mają czas na obserwowanie, czy na palcu pojawia się obrączka albo pierścionek i na liczeniu, ile czasu minęło od ślubu, bo to chyba już czas na dziecko, a nie na kota. Jak mało muszą mieć w życiu problemów, jak wiele spełnionych marzeń, ze nie mają do roboty nic lepszego od pisania takich komentarzy.

Chociaż chyba jest wręcz przeciwnie…