Pewnie znasz pojęcie Netflix&Chill, czyli czas przed telewizorem/laptopem z ulubionym filmem czy serialem. I jestem ostatnią osobą, która będzie Cię namawiać, żeby z tego rezygnować! Sama uwielbiam przenosić się w filmowo-serialowy świat i skupiać się na problemach bohaterów, zamiast na własnych rozkminach. Ale czy to na pewno jest relaks?

Tak, jeśli rozsiadasz się wygodnie, skupiasz na fabule i ewentualnie omawiasz ją na bieżąco z osobą towarzyszącą. Do tego może jakaś pyszna kolacja, kieliszek wina albo popcorn? Nie, jeśli jednym okiem śledzisz to, co dzieje się na ekranie, a drugim – to, co na Instagramie czy Fejsie, ręką bezwiednie sięgając po przekąskę i nie zastanawiając się nawet za bardzo nad jej smakiem. I tak zleci odcinek czy dwa, dotrwałyśmy do pory, kiedy można iść spać.

Trudna sztuka odpoczynku

Nie lubię nazywania niektórych rozrywek „prostymi”, bo to – mam wrażenie – stawia je od razu niżej w hierarchii. A przecież powinnyśmy po prostu sięgać po to, co w danym momencie najbardziej nam się przyda, czyli najlepiej nas zrelaksuje. Nie da się jednak ukryć, że taki wieczór przy Netflixie wymaga mniej pracy i skupienia niż rozłożenie farb i namalowanie obrazka albo wyjęcie zeszytu (czy nawet uruchomienie odpowiedniego pliku na komputerze), żeby spisać myśli, najlepsze momenty dnia albo pomysł na opowiadanie, który od dawna tłucze nam się po głowie. Netflix&Chill wydaje się być gwarancją łatwego i szybkiego relaksu. Malowanie i pisanie może nam się kojarzyć nie z odpoczynkiem, a znowu z robieniem czegoś – w końcu w tym procesie coś powstanie, a my będziemy się musiały podczas niego wysilać, żeby znaleźć odpowiednie słowa lub kolory. Do tego Netflix pozwala na robienie kilku rzeczy w tym samym momencie – nawet jeśli nie oglądamy, to słuchamy dialogów, a muzyka podpowiada nam nastrój. Nic się zatem niestanie, jeśli rozproszymy się telefonem.

Z kolei jeśli czytamy książkę (tak, zaliczam czytanie do twórczego hobby, bo rozwija kreatywność) i nagle zajmiemy się czymś innym, nie będziemy w tym samym czasie poznawać fabuły – żeby popchnąć ją do przodu, musimy znów skupić się na tekście. Nie możemy też malować, trzymając telefon w ręce, bo wizja tego, co ma się pojawić na papierze, będzie nam stale uciekać, a farby zaczną schnąć i po kilku minutach nie będą się już tak dobrze ze sobą mieszać. Jeżeli natomiast nie skupimy się podczas pisania (nawet takiego dziennikowego, dla samej siebie), słowa będą wychodzić kanciaste i zamiast opisać, jak pięknie było w parku, jaki kolor miały kwiaty i że to już ten czas w roku, że dzieci się bawią w fontannach i tak cudownie się przy tym śmieją, a my im zazdrościmy, że mogą biegać takie mokre, wyjdzie nam zdanie, które zabrzmi mniej więcej: byłam w parku, było naprawdę fajnie, muszę częściej. Historia opowiadania będzie nam się niepokojąco kojarzyć z odcinkiem Trudnych spraw, a słowa będą pasować do siebie jak puzzle z dwóch różnych kompletów – oczywiście damy radę wsunąć jeden w drugi, ale gołym okiem będzie widać, że coś tu nie gra.

Dlaczego wybieramy Netflixa?

Dlatego, że jesteśmy przyzwyczajone do pędu i do tego, że tyle jest do zrobienia – nawet w temacie odpoczynku. Jeśli do tej pory nie miałaś takiego nawyku, żeby dać sobie wolne i skupiałaś się tylko na nadrabianiu obowiązków, teraz możesz chcieć zrelaksować się na zapas. To oznacza, że prawdopodobnie nagromadziło Ci się tyle przyjemności, na które chciałabyś znaleźć czas, że gdy przychodzi na nie pora, zaczynasz się lekko nerwowo zastanawiać, za co się zabrać, bo najchętniej zabrałabyś się za wszystko. Wróćmy choćby do czytania – pewnie nie raz słyszałaś albo mówiłaś o kupce wstydu, czyli stercie książek, które masz w planie przeczytać, ale jest ich więcej niż Twojego wolnego czasu. Czy sama taka narracja (nazywanie ich kupką wstydu – jakby to, że większość czasu zajmują nam obowiązki, było czymś wstydliwym) nie zabija trochę przyjemności z czytania? Czy nie jest tak, że te książki TRZEBA jak najszybciej nadrobić?

Dlatego łatwiej wybrać Netflixa – podczas „oglądania” serialu nadrobisz towarzyskie zaległości, przejrzysz memy i może jeszcze przeczytasz parę newsów ze świata. Wybierając twórcze zajęcia, musisz się skupić na tu i teraz (nawet jeśli nie planujesz stworzyć arcydzieła), a do tego nie do końca wiadomo, jaki będzie efekt tych działań – to nie jest wygodne, a mózg jednak lubi to, co łatwe i znane. Nawet jeśli zdecydujesz się na plecenie makramy czy szydełkowanie w towarzystwie Netflixa, to supełki i pętelki wciąż będą na pierwszym planie i będą wymagały od Ciebie większego skupienia niż scrollowanie internetu. Netflix będzie prawdopodobnie tylko tłem (do takich prac raczej nie wybieramy ambitnych, zmuszających do refleksji produkcji, właśnie dlatego, że i tak nie będziemy im poświęcać większej uwagi).

Czy trzeba anulować subskrypcję?

NIE!!! Tak samo jak nie trzeba odinstalowywać Simsów ani Wiedźmina, ani Candy Crush z komórki! Chciałabym tylko, żebyś relaksowała się w ten sposób świadomie. Niech ten seans filmowo-serialowy rzeczywiście będzie przyjemnością, a nie metodą na doczekanie do godziny, o której w końcu będziesz mogła się położyć. Jeśli czujesz się zmęczona, może lepiej iść spać wcześniej? Jesteś dorosła, nikt Ci nie zabroni położyć się o 19.00, jeśli tego potrzebujesz. Czy to oznacza, że kolejnego dnia obudzisz się wyspana, bez budzika, o 5.00? Prawdopodobnie tak, ale być może będzie Ci łatwiej wykorzystać na twórczość czas przed pracą niż ten po niej? Często tkwimy w swoich nawykach bardzo bezrefleksyjnie – w końcu taka rola nawyku, żeby nie musieć się za bardzo zastanawiać, tylko robić coś automatycznie.

Ale może pora na zmianę?