Nie cierpię niedasiów. Jestem bardzo empatyczna – wiele rzeczy rozumiem. Naprawdę rozumiem. Ale nie ze wszystkimi się zgadzam. No i właśnie niedasie są na mojej czarnej liście.
W sytuacji, w której pojawia się jakiś problem, moją pierwszą reakcją jest panika i czarnowidztwo. Ale zaraz po tym w mózgu pojawiają się pomysły na rozwiązania – czy raczej na jakiekolwiek działanie – opcje A, B i C, a do tego jeszcze scenariusze od A do Ę. I choć nie są jeszcze do końca poukładane, to wiem, że coś można zrobić i jest jakaś szansa, żeby uratować sytuację. I zawsze w tym momencie pojawia się jakiś typ, cały w atmosferze skrajnego pesymizmu, i mówi nie da się. A mała Asia, mieszkająca w mojej czaszce, w tym momencie gotuje się i wybucha.
Ale poszedłeś? Spróbowałeś? Zapytałeś Kowalskiego, czy można zrobić tak i tak? A dzwoniłeś do Nowaka, czy jeśli coś tam, to coś tam? No nie, to bez sensu, po prostu się nie da, nic z tym nie zrobimy. I żeby jeszcze były jakieś argumenty, wyjaśniony ciąg przyczynowo skutkowy, że jeśli A to B i dlatego to nie rozwiąże problemu. Ale nie. NIE DA SIĘ.
W tym momencie jedynym, co ciśnie mi się na usta, jest mądrość z Rancza, która brzmi: nic się nie zmienia od na dupie siedzenia. Zresztą z tymi niedasiami to jest tak, że każdy wie, że czegoś się nie da zrobić, a później przychodzi ktoś, kto tego nie wie i to robi.
Takimi niedasiami są często starzy wyjadacze w pracy, którym zostało kilka lat do emerytury i którzy doskonale wiedzą, że np. nie da się nauczyć obsługi nowego programu. Nie da się postępować zgodnie z nową procedurą, bo przecież jak się zatrudniali 20-30 lat temu to była inna, no to nie da się dalej tak robić?
Pracowałam kiedyś w małym lokalu z zapiekankami (dla kontrastu do powyższego przykładu – z samymi młodymi osobami w okolicach dwudziestki), w którym harmonogram pracy był ustalany z tygodnia na tydzień. Zapytałam współpracowników, czemu tak i czy nie lepiej by było układać miesięczny harmonogram. Dowiedziałam się, że oni też by tak woleli, ale nie da się. Jako młoda, niedoświadczona, zarażona niedasieizmem – odpuściłam. Później dołączyła do naszego zespołu kolejna dziewczyna i poruszyła ten temat na grupowym spotkaniu z szefem. Odpowiedź z jego strony brzmiała: no, dziwiłem się, że układacie z tygodnia na tydzień. Jak wolicie miesięczny harmonogram to tak sobie układajcie. O kurde, dało się! Chociaż to bardzo prosty i codzienny przykład, to stał się dla mnie nauczką – żeby po prostu samemu spróbować coś zrobić, zamiast zakładać, że coś jest niemożliwe, bo ktoś mi tak powiedział.
Niedasie nie wkurzają mnie tylko w sytuacjach, kiedy naprawdę się nie da. Kiedy ktoś walczył, spróbował wszystkiego, co przyszło mu do głowy, a efektu nie było – zdarza się. W większości przypadków jednak jest tak, że jak ktoś mówi nie da się, to ma na myśli, że go to nie obchodzi, że musiałby wstać, wykonać pracę, zdobyć się na jakiś wysiłek, poświęcić czas (pewnie więcej, niż by sobie życzył), a łatwiej jest jednak siedzieć i narzekać na obecny stan rzeczy. Ewentualnie ignorować problem, z nadzieją, że się sam rozwiąże.
Pamiętam, że pytanie o niedasie (jak to się nie da? A jakby zrobić to? Albo to? Albo to?) było jednym z tych, na które dorośli odpowiadali, że to nie jest takie proste, jak będziesz duża to zobaczysz. Urosłam i widzę tylko tyle, że zdecydowanie częściej się nie chce niż się nie da.
A więc niedasie są wśród nas. Strzeżcie się.