Z kreatywnością jak z ciastem drożdżowym - w odpowiednich warunkach dobrze urośnie i choć w planie były tylko dwie pizze, to wystarczy jeszcze na sześć bułeczek zwykłych, sześć czosnkowych, a jak się dobrze podzieli to i na placek ze śliwkami. Pączkującej kreatywności (oh, pączki! Jeszcze na pączki wystarczy!) wprawdzie nie da się zjeść, bo to są pomysły, wątki, historie, dialogi, melodie, ale zasada jest ta sama - trzeba to ochronić przed przeciągiem i innymi życiowymi zawirowaniami.

Mniej więcej tak to sobie wyobrażam – moja kreatywność jest w pudełku. Pancernym. Ognioodpornym. Takim, które przetrwa wszystko, ale ma jeden minus – zamyka się. I to tak, że nie pomaga rzucanie nim o ścianę, zawzięte deptanie butem, a nawet pokojowa próba użycia jednego z kluczy, które noszę w kieszeni – czasem któryś pasuje, ale zwykle żaden z nich nie porusza tego jednego elementu, który odblokowałby zamek.

To nie jest wada fabryczna – to nie tak, że nie przeczytałam instrukcji obsługi, źle układam w środku tę kreatywność i przez to ona gdzieś tam podchodzi i jakiś dzyndzel się zacina. O nie, nie, nie, ja bezpieczeństwo tej kreatywności traktuję bardzo poważnie. Pudełko ma czujnik. Czujnik prawdziwego życia. Gdy ono się dzieje, kreatywność zasysa się między metalowe ścianki, razem z wybranymi kawałkami wrażliwości, które akurat przykleiły się do pomysłów. I cyk. Zamknięte.

No i właśnie. Kiedy już ten czujnik zawyje i kreatywność się zassie, wokół niej mogą dziać się złe rzeczy. Mogę być zapracowana, zapłakana, całkowicie skupiona na tym, co dzieje się w życiu i co wymaga moich reakcji, a wszystkie moje pomysły są bezpiecznie schowane i czekają na lepsze czasy. Czasem jednak chciałabym, żeby jakaś odrobinka wydostała się na zewnątrz – żebym mogła zamknąć oczy i odpocząć od świata i od problemów, napisać coś na bloga nie w ostatniej chwili albo po prostu uwolnić z czaszki postacie i miejsca, które tkwią w niej od dawna. Wtedy okazuje się, że nic z tego. Pudełko jest aż za bardzo szczelne. Gdybym miała dłuższe paznokcie to z pewnością bym je połamała, próbując dostać się do środka. Próbuję jeszcze odgadnąć jakieś magiczne hasło, ale niestety okazuje się, że seria przekleństw nie jest tym, co odblokowuje wieczko. Mogę jedynie dalej pisać – bez kreatywności, bez weny. Wstukiwać litery na klawiaturze albo kreślić na papierze kanciaste słowa, które nie brzmią dobrze, są w kółko o tym samym i muszą minąć cztery strony, zanim ta jedna myśl w końcu się wyklaruje, a tekst przestanie przypominać moje pierwsze prace domowe z polskiego (te na 12-15 zdań, które wypluwałam z siebie w bólach i pocie czoła).

Dopiero wtedy wieczko się uchyla – czujniki wychwytują z powietrza informację, że oho, już jest bezpiecznie, już można. Życie uspokojone, okno zamknięte, a miniony przeciąg resztką siebie przewiał myśli, że to bez sensu. Później jest już łatwiej – zdania formułują się same, a pomysły przepychają się między sobą, bo każdy uważa się za ten najlepszy i chce być pierwszy. Wystarczy znaleźć dla nich czas – i nie trzeba go tracić na wyszarpywanie z siebie zagubionych strzępków, które były tak błahe, że pancerne pudełko nawet ich nie wychwyciło podczas swojej akcji ratunkowej.

Czuję się teraz, jakby tak właśnie było – jakby moja kreatywność została zamknięta w pudełku i czekała na swoje pięć minut. Pomysły, które mam, przelatują mi przez palce, nie chcą się do siebie kleić i jeszcze wzajemnie podkładają sobie nogi. Czekam na moment, aż Ten Dotyczący Nowego Opowiadania zacznie ryczeć, że Rozkmina Na Temat Nowego Wspaniałego Świata włożyła mu palec do nosa – nie wiem, jak pokazać światu coś, co jest tak bardzo niedojrzałe.

Staram się łapać wszystkie sroki za ogon – te bardziej oswojone się dają, a te mniej oswojone są sprytne i wymykają się z mojej garści. Czasami uda się skusić je ekstra ziarnem – czy to tam jedzą te ptaszyska – a czasem mogę tylko patrzeć, jak odlatują. A mówiąc wprost: chwilami po prostu nie ogarniam, a to, co się dzieje w życiu, pakuje moją kreatywność do pudełka i całkowicie mnie blokuje. Dlatego mam nadzieję, że nie obrazisz się, jeśli w najbliższych tygodniach w którąś sobotę nie pojawi się notka. Będę się starać pilnować mojej regularności, ale w którymś momencie to może być dla mnie za dużo – to może być ta jedna sroka, którą będę musiała na chwilę wypuścić (na szczęście jest oswojona i wróci, jak usłyszy, że żaaaaaaarcieeeee!). Spokojnie, za bardzo kocham pisać, żeby odpuścić bloga – dlatego wracam teraz kreślić moje kanciaste litery, z nadzieją, że wieczko się uchyli i nie zostanę z niczym w przyszłym tygodniu.


Pamiętaj, że jestem też na Instagramie (@chaotyczny_niecodziennik) – tam staram się nadrabiać towarzysko, kiedy moja kreatywność czeka w pudełku na lepszy czas. 😀