uczucia

Pod płaszczykiem złości

Zawsze wydawało mi się, że jestem nerwowa i że mam trudny charakter. Mnóstwo sytuacji wyprowadzało mnie z równowagi, począwszy od budzika, który przerywał sen i zwiastował kolejny dzień w szkole, przez zagadnienia, których nie rozumiałam i relacje, które się kończyły, aż po tatę, który prawdopodobnie miał lada moment wrócić pijany. Ta złość wydawała mi się naturalnym elementem życia. Bo życie po prostu nie jest łatwe, trzeba sobie z tym jakoś radzić, nie ma się co mazać.

Po prostu przyjaźń

Od zawsze byłam uczona, że przyjaźń to mocne słowo, że to relacja, która nigdy się nie kończy. Czułam, że trochę nie wolno mi nazywać, przyjaciółkami koleżanek z przedszkola albo ze szkoły, choć one wzajemnie tak siebie nazywały. One się przyjaźniły, ja się kolegowałam. Dorośli (słusznie) przewidywali, może to nie będą zbyt trwałe relacje i przyjaźń to za mocne słowo. Choć może gdyby nie ich przewidywania, wymiana spojrzeń i sugestywny ton, po prostu bym się przyjaźniła, zamiast dogłębnie analizować swoje relacje – na tyle, na ile może to robić siedmiolatka.