(PSST! Tego opowiadania możesz też posłuchać!)
Dokładnie dzień przed wigilią. A w wigilijny poranek mieszkańcy Piernikowa mogą o tym przeczytać w najnowszym wydaniu Piernika Codziennego. Kto zniknie? W jakich okolicznościach? Dokąd trafia? Nie wiadomo. Jedynym śladem po zaginiętym pierniczku jest nie sterta okruszków, lecz kartka, przysłana do redakcji Piernika Codziennego kilka miesięcy później. Słowa układają się różnie, ale ich sens jest zawsze ten sam: “Nie martwcie się o mnie, jestem szczęśliwy”.
Pelagia Pralinka przeżyła takich zaginięć już całkiem sporo. Gdy była małym pierniczątkiem bardzo ją przerażały, bo bała się, że któregoś dnia znikną w taki sposób jej rodzice. Później przyjmowała je ze wzruszeniem swoich piernikowych ramion. W tym roku czekała jednak w gotowości, aż pod jej drzwiami wyląduje poranna gazeta. Jest! Sięga po nią i nie musi jej nawet rozkładać, bo wszystkie informacje są od razu widoczne na pierwszej stronie. Zaginął Pankracy Posypka. Wieloletni pracownik fabryki prezentów. Pracował w niej przez większą część roku, robiąc wszystko, co tylko można robić, nie mając palców. W święta dorabiał jako ozdoba choinkowa. Artykuł mówi o tym, że prowadził zwyczajne życie – nikomu nie wadził ani się nie wychylał. Najgłośniej jest o nim dziś, teraz, gdy całe miasteczko już wie, że zniknął.
Pelagia czyta słowo po słowie i kiwa głową. Od ostatniego zaginięcia przesłuchała naprawdę dużo podcastów true crime i nie wierzy w to, że Pankracy mógłby zniknąć dobrowolnie. Nie wierzy też, że kartki były przesyłane przez zaginione pierniczki. Widziała zdjęcia tych kartek – na każdej był znaczek, ale nie było stempla pocztowego. Zupełnie jakby ktoś osobiście wsunął kartkę do skrzynki redakcji. Być może to jeden z dziennikarzy zapewnia tym sobie regularnie temat, nad którym może pracować?
W końcu jeden artykuł na pierwszą stronę, jeden kilka miesięcy później o otrzymanej kartce. Pomiędzy nimi wzmianki o poszukiwaniach, wywiady z bliskimi i informacje o tropach, które prowadzą donikąd. Zwłaszcza, że pod każdym artykułem widnieją te same inicjały: P.P. Być może przez to, że pisanie na klawiaturze, kiedy się nie ma palców, jest bardzo trudne i po napisaniu całego artykułu nie ma się już siły na dopisywanie swojego pełnego imienia i nazwiska. A być może dlatego, że osoba, która napisała tekst, chce pozostać anonimowa. P.P. W Piernikowie to może być każdy.
– Gdzie jesteś, Pankracy? – Mówi do siebie Pelagia, rozglądając się po ulicy. Jej piernikowi sąsiedzi już wychodzą ze swoich piernikowych domków i sięgają po gazety, chcąc zaspokoić ciekawość. Dwóch zgryźliwych pierników już przerzuca się przez płot czułościami w stylu: “wolałbym, żebyś to był ty!”, bo wciąż pamiętają jakieś spory z trzydziestego czwartego.
Pelagia dawno już zrozumiała, że zaginięcie tak naprawdę nikogo nie obchodzi. To będzie gorący temat maksymalnie do wieczornej kolacji. Podczas niej na tapet zostaną już wzięte zbyt wylukrowane guziczki, a później dwóch pijanych wujków po kilku głębszych zacznie smętnie filozofować, że jak to jest, że ich domy zrobione są z tego samego co ich ciała. A później seniorka rodu przypomni, że ona chce być po śmierci zblendowana i przerobiona na bajaderkę. Do rana nikt już nie będzie pamiętał o Pankracym. Każdy odetchnie, że to nie na niego padło i wszyscy wrócą do swoich spraw.
– Czyli chcesz zniknąć – upewnia się Poncyliusz Poncz. Pankracy kiwa głową.
– Na zawsze – podkreśla, przesuwając bliżej rozmówcy torbę, wypełnioną po brzegi czekoladowymi monetami w złotkach. Poncyliusz patrzy na jej zawartość, szybko licząc, czy jest ona wystarczająca w stosunku do podejmowanego przez niego ryzyka.
Nie pierwszy raz miał pomóc zniknąć komuś z Piernikowa, ale pierwszy raz tym kimś był producent i dystrybutor cukru pudru. Piernikowy Patrol miał na niego oko zapewne już od dawna i czekał, aż skruszy mu się piernikowa noga. Pankracy był jednak sprytny i przebiegły. I zdeterminowany, aby wydostać się z tej wiecznie świątecznej przeklętej wioski – jak zwykł mawiać o Piernikowie.
Tak, to prawda, Pankracy od zawsze był wzorowym pracownikiem, który nie przegapił ani jednego dnia, a na choince wisiał dumnie wyprężony – jakby drzewko, które ozdabia, było najważniejsze na świecie. Ale miał też dość życia w tej radosnej, świątecznej atmosferze. Nigdy nie wyjechał z Piernikowa ani na chwilę – bo też chyba nikt poza nim (i kilkoma innymi zaginionymi) nigdy nie rozumiał, dlaczego ktoś miałby chcieć opuszczać to miejsce. Przecież tu było wszystko! Życzliwi sąsiedzi, kolędy w radiu przez cały rok i prezenty. Te najlepsze dawane co prawda z okazji prawdziwych świąt, ale w ciągu roku nie brakowało dziesiątek innych okazji, żeby wręczać sobie wzajemnie jakieś podarunki.
Pankracy miał dość. Miał dość lukrowanych muszek, które kruszyły się i odpadały tuż po kolacji, miał dość pracy przy tworzeniu prezentów, które niewdzięczne bachory zaraz rzucą w kąt. Każdy klepał go po plecach, gratulując dobrze wykonanej pracy i dopięcia kolejnego kwartalnego celu, ale nikt go nigdy tak naprawdę nie docenił. To dlatego zaczął produkować i sprzedawać cukier puder. Chciał trochę namącić. Chciał, żeby inne pierniczki, odurzone słodkim białym proszkiem, przejrzały na oczy. Żeby zauważyły, że w życiu można robić coś więcej, że na świecie można być gdzieś indziej, a nie tylko w Piernikowie.
Ale cukier puder szybko został zdelegalizowany, a on stał się najbardziej poszukiwanym piernikiem w mieście. No, jedynym poszukiwanym – w końcu nikt poza nim nie łamał tu prawa. Chyba że liczyć szefa, który co roku dostaje mandat za przekroczenie prędkości i zawsze się tłumaczy, że się spieszył, żeby zdążyć rozdać wszystkie prezenty. Ale jemu to zawsze uchodzi na sucho, w końcu wszyscy kochają Mikołaja. I wszyscy poszukują Pankracego – choć nikt nie wie, że to właśnie on stoi za produkcją słodkiego proszku.
– To ostatni moment, żeby odejść – mówi Pankracy.
– Jasne – zgadza się Poncyliusz, zasuwając torbę i wrzucając ją pod swoje biurko. – Zrobimy to tak jak zwykle. Teraz pomogę ci wyjechać, a za kilka miesięcy dostarczę pocztówkę do redakcji. Dokąd chcesz wyruszyć?
– Potrzebuję jeszcze chwili, żeby podjąć decyzję – odpowiada Pankracy, wyglądając przez okno. – Ale może Wyspa Wielkanocna…?