Wieczorami, gdy rodzice byli zajęci usypianiem Antka – co zawsze trwało całe wieki – szłam do sypialni babci, żeby jeszcze czymś się zająć. Byłam starsza, więc mogłam chodzić spać później. Poza tym nie robiłam o to takiej awantury jak mój młodszy brat.
Początkowo zaglądałam do pokoju trochę nieśmiało. Przed przeprowadzką rzadko widywałam babcię – mieszkaliśmy dość daleko od niej, więc najczęstszym powodem spotkań były święta. Czasem mama podawała mi słuchawkę, gdy z nią rozmawiała, żebym mogła się przywitać i powiedzieć kilka słów o tym, jak mija dzień, ale właściwie nie wiedziałam, co powinnam myśleć o babci. Czy ją lubię, czy nie lubię? Czy jest miłym człowiekiem, pozwoli mi przeglądać swoje książki, czy raczej poprosi, żebym wyszła?
Ku mojej radości, bardzo szybko okazało się, że moja obecność zupełnie jej nie przeszkadza. Któregoś wieczoru czekała już na mnie z dwoma kubkami kakao. Usiadłyśmy na fotelach (pomiędzy którymi stała ława, oczywiście) i rozmawiałyśmy o tym, jakie książki ostatnio czytałyśmy, jakie czekają w kolejce, co słychać w mojej nowej szkole i czym zdenerwował mnie Antek. Słuchała mnie z uwagą i reagowała oburzonym „no wiesz ty co!” na historie o tym, co wyczyniał ten niegrzeczny Bartek z IIb. Czułam się wtedy bardzo dorosła, bo nikt wcześniej nie traktował mnie tak poważnie jak babcia. Nie potrzebowałyśmy dużo czasu, żeby się zaprzyjaźnić. Babcia, tak jak ja, miała bujną wyobraźnię i – w odróżnieniu od rodziców – chętnie poznawała moich zmyślonych przyjaciół. W zależności od tego, kogo jej przedstawiałam, siadała na podłodze albo stawała na palcach i wyciągała rękę w geście uprzejmego powitania, a później prosiła, żebym dokładnie opowiedziała jej, kto nas odwiedził. Lubiła dokładnie wiedzieć, ile palców u stóp ma Kręciołek i czy ma ogon, który pozwala mu utrzymać równowagę albo jaką sierść ma Portek – czy puchatą jak dywan w jej sypialni, czy raczej szorstką jak szczoteczka do zębów.
Któregoś wieczoru, podczas naszego tradycyjnego picia kakao, moją uwagę przykuło długie pudełko z ciemnego drewna. Stało na jednej z wyższych półek na regale babci, więc do tej pory jakoś go nie zauważyłam. Gdy zapytałam, co w nim jest, babcia uśmiechnęła się tajemniczo. Rozejrzała się, jakby chciała się upewnić, że nikt nas nie podsłuchuje, a później nachyliła się i wyjaśniła, że w tym pudełku trzyma bardzo magiczny przedmiot. Dzięki niemu może szybko przenosić się między najróżniejszymi światami (a nawet tworzyć nowe!), zatrzymywać czas, cofać się w nim i przeżywać niektóre wydarzenia na nowo, a gdy jest jej bardzo smutno – schować się przed wszystkimi. W tym momencie wszystko stało się dla mnie jasne – babcia była czarownicą. To wszystko wyjaśniało! To właśnie dlatego wszystkie rośliny w jej ogródku rosły tak bujnie, obiady wychodziły za każdym razem, a ciasta wyrastały tak, że aż nie mieściły się w formach. Drewniane pudełko było poza moim i Antka zasięgiem, bo była w nim różdżka. Babcia nie powiedziała tego wprost, ale ja wiedziałam. I poczułam, że muszę być bardzo ważną osobą w jej życiu, skoro zdradziła mi swój sekret.
Wyobrażałam sobie, że gdy nie ma nas w domu albo już twardo śpimy, babcia cicho wychodzi z łóżka, wyciąga swoją różdżkę i księgę czarów – to musiała być jedna z tych starych książek na jej regale – i przegląda zaklęcia i przepisy na eliksiry, żeby się upewnić, czy kolejnego dnia na pewno niczego jej nie zabraknie i będzie mogła obdarowywać nas swoją magią.
Parę miesięcy później osiedle, na które mieliśmy się wyprowadzić, zostało skończone, więc przeprowadziliśmy się ponownie. Od tamtej pory widywałam babcię głównie w weekendy, bo w tygodniu każda z nas miała swoje sprawy. Ja – szkołę, a ona zapewne wymyślała nowe zaklęcia. Chociaż regularnie spotykałyśmy się przy herbacie, żeby rozmawiać o życiu i książkach, z biegiem czasu zapomniałam drewnianym pudełku. To chyba proces dojrzewania sprawił, że przestałam zwracać na nie uwagę – zlało się z książkami, na tle których stało i już nie zastanawiałam się, jak wygląda różdżka, która była w nim schowana. Więcej o nią nie pytałam, babcia też o niej nie wspominała, a zamiast przedstawiać jej kolejnych wymyślonych przyjaciół, przychodziłam czytać jej rozprawki i opowiadania, które pisałam na polski i na szkolne konkursy. Gdy dochodziłyśmy do końca historii, zawsze pytała co było dalej albo drążyła losy jakiegoś pobocznego bohatera, więc razem wymyślałyśmy ciąg dalszy.
Kiedy umarła, myślałam że pęknie mi serce. Nie pamiętam nic z tamtych dni, poza tym, że cały czas płakałam. Jakiś tydzień po pogrzebie do mamy zadzwoniła pani Ola, przyjaciółka babci, która mieszkała przy tej samej ulicy co ona. Wyjaśniła, że babcia czuła, że jej czas się kończy, więc przygotowała dla każdego z nas coś na pamiątkę. Nikt z nas nie był gotowy, żeby wejść do domu, który teraz zionął pustką i w którym szarzało każde dobre wspomnienie. Pani Ola zaproponowała, że przygotuje rzeczy i spotkamy się u niej – tak też się stało.
Siedzieliśmy wszyscy na kanapie, przed nami na stoliku stały filiżanki z herbatą, a pani Ola zostawiła nas na chwilę, by za moment powrócić z dużą papierową torbą. Bez zbędnych słów i niepotrzebnego nadęcia rozdała nam to, co zostawiła dla nas babcia. Na moich kolanach wylądowało drewniane pudełko. W tamtej chwili od razu przypomniałam sobie naszą sekretną rozmowę nad gorącym kakao, historie babci o jej magicznych podróżach w czasie i tworzeniu światów i to, że później powiedziała, że to u nas rodzinne i ja też kiedyś będę to potrafić. Otworzyłam pudełko. W środku był krótki liścik od babci. Napisała: nie bój się tworzyć i zatrzymaj tyle chwil, ile się da!
Sięgnęłam do pudełka i wyjęłam z niego stalowoszare pióro. Postanowiłam, że pierwszym, co opiszę, będzie wszystko to, co pamiętałam o babci.
Pomysł na historię pojawił się w mojej głowie samoistnie, ale wielką mobilizacją do jej spisania i puszczenia w świat była instagramowa zabawa #fantastyczeń u SYLWII DEC. <3
Awwwww, jaki to jest piękny tekst! Rozmarzylam się, czytając o wymyślonych przyjaciołach i zabawach, a końcówka – ciaaaaary!