Mam kryzys wszystkiego. Zaczął się w listopadzie. No, może ciut wcześniej. Objawił się tym, że zaczęłam odcinać wszystkie nitki. Nie miałam siły ani chęci do bycia na instagramie. Nie potrafiłam dawać wsparcia i cieszyć się z cudzych sukcesów. Porównywałam się dużo bardziej niż zwykle, choć wydawało mi się, że już naprawdę, ale tak NAPRAWDĘ z tego wyrosłam i nie ze mną te numery. W takich okresach staram się być dla siebie szczególnie miła. Podążam za zachciankami, dbam o swoje potrzeby. Jednocześnie niecierpliwie czekam na to, aż zacznę się czuć bardziej jak ja.
Rok temu o tej porze
Najtrudniejszy moment mojego życia też miał miejsce na przełomie października i listopada, tyle że 2022. To wtedy poszłam do psychiatry i zaczęłam brać leki antydepresyjne. Byłam wtedy w takim momencie, że za sobą i przed sobą widziałam tylko otchłań i zupełnie nie widziałam nawet cienia możliwości, że mogłoby być lepiej. Ani, co gorsze, nie pamiętałam, że kiedyś było inaczej. Mniej więcej do sierpnia 2023 miałam przerwę od wszystkich projektów. Wykonywałam tylko pracę etatową, a po niej starałam się robić jak najwięcej tego, co mi służyło. Pomogło mi to na tyle, że w sierpniu 2023 całkowicie odstawiłam leki (uważam, że miałam dużo szczęścia, że poszło tak sprawnie), a mój mózg prawie od razu zaczął otwierać 828 zakładek i rozkminiać wszystko na wszystkich frontach. Zaplanowałam powrót do warsztatów i kolejne edycje na kolejne miesiące, z uwzględnieniem czasu na odpoczynek.
Rok temu o tej porze, w styczniu 2023, miałam bardzo planowaną przerwę na odpoczynek. Musiałam się do niej co prawda trochę zmusić i pilnować się, żeby nie robić rzeczy, ale zdecydowanie czułam, że mi to służy. Starałam się nie podejmować żadnych nadprogramowych zobowiązań. Dużo pisałam, tak od siebie i dla siebie. Dziennikowałam, zaczęłam pisać jedną czy dwie dłuższe historie, jeździłam na treningi z psami. Czułam, że wracam do bycia sobą. Później z radością wróciłam do dzielenia się treściami na Instagramie i do prowadzenia warsztatów.
Obecny kryzys
Z nim jak z bałaganem – obudziłam się i po prostu był. A gdy on jest, to ja jestem:
- wypłukana z pomysłów,
- zniechęcona do robienia czegokolwiek,
- pozbawiona wiary w swoje możliwości,
- w moim odczuciu bezsilna,
- smutna, przygnębiona, płaczliwa,
- martwiąca się rzeczami, które muszę zrobić i na które nie mam siły i ochoty.
I do tego wisi nade mną poczucie, że przecież miało być inaczej. Przecież zaplanowałam MĄDRZE, z głową, a znów nie współpracuję z tymi planami. Dołączają ciągnące w dół pytania. Dlaczego nie doprowadzam rzeczy do końca? Przecież mam tylko poprowadzić 2 albo 3 edycje warsztatów do wakacji, a tymczasem nadal nie zregenerowałam się po pierwszej. Przecież miałam pomysł na treści na Instagramie i nawet miałam frajdę. Gdzie to się podziało i czemu stało się bez sensu? Czemu miesiąc temu nie było głupie, a teraz jest? I halo, gdzie moje pisanie?
Ogromną różnicą, jaką czuję w tym roku jest to, że WIEM I CZUJĘ, że te uczucia miną. Rozumiem, że coś mi nie zgrzyta i stąd te trudne emocje i głupość wszystkiego. Tym razem nie czuję się, jakbym dryfowała w otchłani. Raczej jakbym czołgała się przez tunel. Ale taki materiałowy. Jest ciemno, ale nie za ciemno. I wiem, ze gdzieś za którymś zakrętem będzie koniec, wyjście, światło, więc po prostu muszę się czołgać do przodu. Tylko w swoim tempie. I uważnie.
Główne problemy
Ta uważność w tunelu doprowadziła mnie do tego, że ponazywałam sobie rzeczy. I Ci je pokażę i opiszę, bo może akurat coś Ci zabrzmi znajomo.
Uważam, że to naprawdę nie jest taki syf, jak wszyscy mówią (albo naprawdę dobrze wytresowałam algorytm). Dostaję dużo mądrych treści oraz piesków. Dzięki instagramowi miałam też okazję dowiedzieć się rzeczy, na które bez niego raczej bym nie wpadła. Dotyczy to głównie różnych zagadnień psychologicznych, które trochę rozjaśniają mi, dlaczego działamy tak jak działamy, ale też po prostu mądrych ludzi, którzy mówią rzeczy, które do mnie trafiają. Gdy dzieje się życie i robię rzeczy, które mnie interesują, zapominam o Instagramie i naprawdę uważam, że korzystam z niego mądrze, że jest narzędziem w moich rękach. I przez większość czasu raczej tak jest. Ale nie ostatnio.
Bo ostatnio, w kryzysie, Instagram jest raczej – jak się okazuje – dodatkowym kamykiem w bucie (żeby nie pisać, że gwoździem do trumny, bo aż tak to chyba jednak nie). Bo jednak, mimo mojej mądrości i wiedzy, jak działają socjalmedia, mimo tego, że zwykle po prostu się odcinałam, tym razem coś się zadziało inaczej. Zaczęłam się porównywać. Zaczęło mnie denerwować, że nie mam się czym pochwalić i że ludzie (prawdziwi, tacy których znam) coś osiągają, a ja tkwię w moim kryzysowym SPA, czyli w błotku. Do tego doszły końcoworoczne podsumowania. Co prawda zawierały garstkę informacji o tym, co nie wyszło, ale to jednak były samochwałki. A ja zupełnie nie czułam, że mogę z jakąś moją samochwałką dołączyć do tego łańcuszka. Ani że mogę komuś szczerze pogratulować jej_go sukcesów.
Zatrzymałam się i zaczęłam rozkminiać. Za czym tak tęsknię, co widzę u tych osób, że tak się tym denerwuję i smucę? Dlaczego nie mogę na to patrzeć?
Blog
Powstał, bo chciałam wrócić do pisania. Nie piszę. Wyczuwam, że coś poszło nie tak.
I to nie jest tak, że nie mam o czym pisać. Mam naprawdę mnóstwo myśli w głowie. Sporo z nich jest zabawnych i regularnie żałuję, że się nimi nie dzielę i nie możesz się pośmiać razem ze mną. A jednak gdy loguję się do WordPressa z myślą: napiszę! to nie piszę. Nie idzie. Nie mam mojego flow. Piszę coś, co mógłby napisać każdy i co zupełnie nie wygląda, jakby wyszło z mojej głowy. I przede wszystkim – co nie jest czymś, co chciałabym puścić w świat, bo nie czuję się z tym związana.
Tu identyfikacja zapory okazała się prostsza. W ostatnim czasie przecież prowadziłam warsztaty, a więc treści, które publikowałam, dotyczyły planowania i organizacji. No i pojawiały się na Instagramie, a nie tu. Bo na Insta mogą być krótsze i produkuje się je szybciej. Pisząc na bloga, potrzebuję więcej czasu i skupienia. Ale gdy chciałam coś pisać o planowaniu i organizacji, zamierałam. Mam poczucie, że wszystko, co miałam do przekazania w tym temacie, już przekazałam. Sama teraz nie planuję dużo na papierze. Mam stałą rutynę, więc w głowie mam inne teksty. Nie te o układaniu życia, bo moje układam w kategoriach, w których tabelki w planerze zbyt wiele nie pomogą. Muszę pisać o czymś, co jest mi bliskie, a temat planowania i organizacji najwyraźniej w tej chwili nie jest.
To może powrót to innych treści?
Nie mogę. Przecież dopiero co ustaliłam, że tematem będzie (nie)chaotyczne planowanie, mam to znów zmieniać? Nie, napiszę coś na inny temat jak już wrzucę coś edukacyjnego.
Zgadnij co? Nie wrzucam.
Wyobrażam to sobie jako ten moment, w którym bohaterka historii (ja) gapi się na wpis zatytułowany „Jakiś post o planowaniu i organizacji”, a jej głos z offu mówi: „pewnie zastanawiacie się, jak znalazłam się w tej sytuacji”. Zastanawiam się i nie wiem.
Warsztaty
Jeju, kocham! Kocham ten moment, kiedy spotykam się z warsztaciarami na webinarze, opowiadam o moich rozkminach i sposobach na ogarnianie, a one kiwają głowami, a później dodają mnóstwo mądrych rzeczy od siebie! Po każdym webinarze jestem zombie, ale mój mózg jest uskrzydlony.
ALE. Przestalam się czarować. To jest mnóstwo pracy – mimo że mam szablony na prawie wszystko i sam program warsztatów jest gotowy. A jednak trzeba je zareklamować, zebrać grupę, a później być w gotowości przez 5 tygodni, żeby robić webinary, udostępniać materiały i w razie pytań lub wątpliwości służyć pomocą.
Zastanawiałam się, czy nie rezygnować z tego akapitu. To znów przez Instagram. Bo jednak gdy coś się samemu stworzy, trochę nie wypada tego nie lubić. No i to też nie tak, że tych warsztatów nie lubię. Ich program i edycje, które już przeprowadziłam to są rzeczy, z których jestem mega dumna i grzeją moje serduszko. ALE. Kryzys dotyka wielu sfer, również tej. I znów, gdy zaczęłam się zastanawiać, zaczęłam trochę rozumieć. To, co już zrobiłam, napawa mnie dumą, ale to, co miałabym zrobić, szalenie mnie stresuje. Uświadomiłam sobie, że to druga praca, którą wykonuję w czasie wolnym i znowu zostaje mi niewiele czasu na odpoczynek. Chciałabym, pracując na etacie, reklamować warsztaty i publikować na Instagramie tak, jak robią to ludzie, którzy z tego żyją i nie mają etatu.
Zrozumiałam, że połączenie tej działalności z pracą na etacie jest wykonalne, ale bardzo trudne. Prowadzenie warsztatów bardzo mnie jara – a później spala. Po takim spaleniu jestem w rozsypce i muszę się pozbierać. A wtedy nie jestem w stanie ekscytować się i pisać o temacie, o którym dopiero co opowiadałam i którym żyłam przez pięć tygodni. Nie jestem w stanie tworzyć treści na Insta i być tam, kiedy chcę być pod kocem i głaskać psy. Rezygnowałam już z czasu wolnego po pracy, kiedy miałam wszystko idealnie ułożone tak, żeby przygotować pierwszą edycję warsztatów w konkretnym terminie. I teraz sobie myślę, że poza świetnymi warsztatami, nie wyszło z tego nic dobrego (dla mnie i mojej małej rodziny).
Wczoraj
Po świętach byłam przekonana, że się rozchoruję. Czułam się bardzo słabo. Piłam mleko z miodem, czosnkiem, imbirem i kurkumą na wieczór i gripex rano, żeby jednak mieć siłę wykorzystać dni wolne i iść z psami na dłuższe spacery. Wczoraj zrezygnowałam z gripexu. Oświadczyłam Tomkowi, że nie wstaję. Pół dnia leżałam. Nic nie robiłam. To znaczy przewalałam się z psami na kanapie (poszliśmy wszyscy spać dopiero koło 2.00, gdyż petardy), oglądałam The Office, trochę czytałam Barbie i Ruth, liczyłam na chorobową drzemkę, ale sen nie chciał przyjść. Zrobiłam obiad. Herbatę. Włączyłam Cyberpunka i przepadłam na chwilę w Night City.
Tak to przynajmniej wyglądało z zewnątrz. Bo w mojej głowie po prostu usiadłam w błotku, nasmarowałam się sama, oświadczyłam: dobra, poddaję się, bierz mnie, kryzysie! I siedziałam w moim kółeczku smuteczków. Wkładałam wysiłek w to, żeby nie być produktywną i nie odpoczywać w sposób uznawany społecznie za poprawny. Dość szybko odłożyłam książkę, bo denerwowałam się na Ruth, twórczynię Barbie, że tak łatwo jej przychodzi wymyślanie, porzucanie, powracanie, zmienianie i w ogóle ROBIENIE, a ja czytam o tym, taplając się w moim błotku i z kryzysem, który zerkał mi przez ramię i mówił: „o patrz, to fajny fragment, jej to przyszło łatwo, a co z tobą, HĘ?!”.
Dzisiaj
Wstałam i okazało się, że połowy kryzysu nie ma. Jest 22.00, kończę pisać ten tekst z głośnym westchnięciem:
- Trochę ulgi – że doczołguję się do końca tunelu, że znów coś piszę i że piszę szczerze, o tym co mi bliskie.
- Trochę rezygnacji – bo mogę dokładnie tyle, ile mogę i nie zrobię nic ponad to. Wiem już, że z czegoś znów będę musiała zrezygnować, coś zmienić.
- Trochę irytacji – bo zwyczajnie, po ludzku, mi się nie chce. Bo przecież już wszystko miałam ustawione i miało działać. Bo już mnie denerwuje kombinowanie, co tu zrobić, żeby żyło mi się lepiej i żeby to życie tak nie męczyło.
- Trochę zmęczenia – bo wiem, że tunel się kończy, już czuję powiew świeżego powietrza, ale jeszcze kawałek muszę się doczołgać. Czyli jeszcze przez chwilę będę się czuła nie do końca mną, będę marudzić, ale w końcu przejdę do działania.
Na koniec napiszę tylko, że w moim odczuciu kryzysy prowadzą zwykle do czegoś dobrego i wierzę, że teraz też tak będzie. Teraz tego nie widzę i mi się nie chce, jestem zmęczona nie czuciem się sobą i rozkminianiem, co jest nie tak. Ale za parę miesięcy, a może już tygodni, będę w miejscu, które będzie mi się bardziej podobać. Niech tylko błotko sobie wyschnie i się skruszy.
Cieszę się że mimo kryzysu i zwątpienia starasz się być dla siebie miła i dbasz o swoje potrzeby! To takie ważne.
A co do tego całego porównywania się mimo tej całej wiedzy którą w sobie masz, to mam wrażenie że to pewien etap w naszym procesie zmiany i walki o siebie, też go przechodziłam, ba nawet czasem do to mnie wraca. I wierzę, że ten kryzys minie, tunel się skończy a Ty wystrzelisz jak torpeda. Tego I życzę z całego serducha 🙂
Ja też bardzo wierzę, że kryzysy są po coś! W końcu nie chciałoby mi się nic zmieniać, gdyby nie rosnące uczucie dyskomfortu. 😀 Dziękuję za miłe słowa. <3