Mamy swoje pory spacerów – gdy wybija 16.00, pies siedzi przy mnie lub przy Tomku i wywiera presję, że to już, halo, człowiek, zostaw laptoka, idziemy! To samo robi, gdy w weekend śpimy za długo. Po prostu w którymś momencie przestaje się cackać i naskakuje na nas przednimi łapami, dopóki któreś z nas nie wstanie i nie wyjdzie z nią na dwór. Podszczekuje przy tym zadziornie i patrzy na nas wyzywająco, doskonale wiedząc, że jedyne, co możemy jej zrobić, to wyprowadzić na spacer.
Drugi rodzaj jej natarczywości to ten, kiedy naprawdę coś się dzieje i ona MUSI wyjść. Źle się czuje i bardzo, bardzo, bardzo potrzebuje wyjść na zewnątrz za pilną potrzebą. Właśnie to przytrafiło się wczoraj.
Oczywiście początkowo liczyliśmy na to, że po prostu się nudzi. Kiedy jednak Nela zeskoczyła z łóżka i znacząco popatrzyła na drzwi, a później na nas, wiedzieliśmy, że trzeba działać szybko. W takim przypadku zakłada się pierwsze lepsze jeansy, które są pod ręką – nawet jeśli to te przetarte, które powinny być wyrzucone tydzień temu – następnie pierwsze z brzegu skarpetki (nie muszą być do pary), dowolna koszulka, spacerowe adidasy, kurtka, woreczki na odchody, klucze, telefon, maseczka…
W tym czasie pies jest już pod drzwiami, niecierpliwie robiąc kółka i patrząc na mnie wzrokiem, który mówi szybciej, szybciej, szybciej! Chce mi się! Chce mi się! Chce mi się!
Szelki, smycz, szybki bieg po schodach z piątego piętra, przed wyjściem z bloku rzut oka, czy w pobliżu nie ma psów, na które można szczekać i ostatnia prosta do trawnika!
Dumna z siebie, że zdążyłam, sięgam po woreczki i czekam. Tymczasem Nela wącha spokojnie pierwszą, drugą, trzecią kępkę trawy i po namyśle robi małe siku. A później bez pośpiechu drepcze sobie dalej, z językiem wywalonym na bok, bo najwyraźniej jest w łobuzerskim nastroju.
– Co jest? – Pytam, bo sytuacja wydawała się mocno kryzysowa. – Mówiłaś, że ci się chce.
– Chce mi się bieeeeeegaaaać! – odpowiedział mi wyraz mordki mojego psa.
Nie było żadnego kryzysu. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś jej zaufam.