Ten rok upłynął mi zdecydowanie pod znakiem słuchania swoich potrzeb i chociaż nie wszystkie jeszcze rozumiem, wyszło mi to zdecydowanie na dobre. Takie podejście oznaczało w moim przypadku na przykład branie pojedynczych dni urlopu w ciągu roku, kiedy ich potrzebowałam. Szalone, wiem, ale wcześniej po prostu czekałam na swój długi, dwutygodniowy urlop (zawsze głupio było wziąć więcej dni), a jeśli miałam pojedyncze dni wolne to tylko dlatego, że akurat trzeba było coś załatwić i nie dało się tego zrobić podczas szybkiego wyjścia z pracy. Zdałam sobie sprawę, że nie lubię żyć od urlopu do urlopu (tak jak nie lubię żyć od weekendu do weekendu) i potrzebuję jednak częściej ładować swoje akumulatory. Wybieranie pojedynczych dni zaowocowało więc kilkoma dłuższymi weekendami, które bardzo dobrze mi zrobiły – zwłaszcza ten jeden, w Choszczówce.
Pod koniec lipca pojechałam na weekend do Warszawy, żeby pisać wspólnie z dziewczynami z Klubu Otwartej Szuflady. To było niesamowite! Po pierwsze dlatego, że super było zobaczyć je na żywo, a nie tylko w małych okienkach podczas spotkania na Discordzie. Po drugie, pisanie razem naprawdę na żywo wyzwoliło we mnie całkiem inne emocje niż dobrze mi już znane pisanie na żywo przez kamerkę. Cudownie było razem się śmiać i razem się wzruszać, porozmawiać w grupie bez zacinającego się dźwięku i obrazu. Takie wyjazdy zawsze były dla mnie trudne, głównie psychicznie – dobijała mnie logistyka, zaplanowanie podróży, noclegu, tego, co zrobić przy okazji, skoro jest się już na miejscu. Zwykle przez to zamieszanie wokół podróży nie miałam siły na cieszenie się tym, co na miejscu, zwłaszcza, że niemal od razu zaczynałam myśleć o tym, że zaraz będzie trzeba wracać. Z tego powodu jestem dumna z siebie, że odważyłam się pojechać, bo… tym razem było zupełnie inaczej! Podróż w obie strony minęła w świetnym towarzystwie, bo dogadałam się z Mileną, drugą Wiedźmą z Szuflady, a to, co działo się na warsztatach, było zupełnie inne od dotychczasowych spotkań z grupami ludzi. Choć głowa kipiała później długi czas od wielu myśli, pomysłów, emocji i fragmentów tekstów, które zostaną mi w pamięci jeszcze przez długi czas (jeśli nie na zawsze), moja introwertyczna natura wcale nie ucierpiała. Nie musiałam odchorowywać spotkania, a jedynie trochę po nim odpocząć, bo tamten weekend był bardzo intensywny w porównaniu do mojego zwykłego trybu życia.
Innym przejawem słuchania siebie było delikatne dociśnięcie się kolanem i regularne publikacje. To, czego chcę, czasem różni się od tego, czego potrzebuję – chciałam grać w Simsy, ale potrzebowałam wylewać z siebie słowa i czuć, że się rozwijam i robię coś ze swoim życiem. Poczułam! Od początku istnienia bloga pojawiły się na nim 93 teksty (wliczając dzisiejszy), z czego 53 (o ile mnie umiejętność liczenia nie myli) od stycznia do dzisiaj. To znaczy, że w tym roku wrzuciłam tu więcej notek niż przez pierwsze 1,5 roku prowadzenia bloga. Wow! Rok temu o tej porze nie podejrzewałabym siebie o taką regularność, co więcej – nie przypuszczałabym, że będę codziennie siadać na kilka godzin, żeby przygotowywać teksty i materiały na Instagram. Piszę to i znów jestem z siebie dumna, bo to oznacza, że zawalczyłam trochę o siebie – uparłam się na robienie rzeczy, które są dla mnie ważne, po czym rzeczywiście siadałam i je robiłam. Oczywiście znów muszę tu wspomnieć o Klubie Otwartej Szuflady, na który trafiłam mniej więcej 37,5 s. po tym, jak obwieściłam wszechświatowi (a raczej Tomkowi siedzącemu przy stole, ale wszechświat usłyszał), że chcę wrócić do pisania, bo bardzo mi tego brakuje. Do końca świata i jeden dzień dłużej będę powtarzać, że nie ma w sieci drugiego takiego miejsca, w którym można się rozpisać w tak pluszowej i bezpiecznej atmosferze i w którym dostaje się tyle wsparcia, że ono się już w człowieku nie mieści i wypływa, w postaci łez wzruszenia i mnóstwa ciepłych słów, którymi chce się obdarowywać innych. Idąc za ciosem, również w tym roku uruchomiłam newsletter (na który niezmiennie możesz zapisać się TUTAJ), a to z kolei oznacza, że od lutego, kiedy ruszył, do dzisiaj (bo grudniowy mail jeszcze nie wyszedł) napisałam 10 opowiadań (a do tego trzeba dodać jeszcze te, pisane na podstawie ankiet z Instagrama – Hermenegildę i Hej, wesele!). Całkiem nieźle jak na kogoś, kto miał kilka lat przerwy od takiego tworzenia!
A później chciałam napisać e-booka, ale okazało się, że to jeszcze nie ten moment – gdy siadłam do pisania, z myślą o dłuższej historii, jakiś pstryczek w mojej głowie się przełączył, a spod palców zaczęły wypływać same kanciaste zdania. Odpuściłam. I pewnie kiedyś bym się biczowała, że jestem beznadziejna i zamknęłabym wszystkie swoje teksty z powrotem w szufladzie, ale tu i teraz (czy raczej tam i wtedy, gdy rezygnowałam z pomysłu) byłam dla siebie bardzo wyrozumiała. Po prostu zmieniłam zdanie, odłożyłam jeden z tekstów na półkę – sięgnę po niego pewnie za jakiś czas i go odkurzę, ale póki co poszłam w trochę inną stronę. Zaczęłam dzielić się swoimi pomysłami na organizację czasu, trochę za namową Wiedźm z Szuflady, a trochę za głosem serca, które zaczęło szeptać, że przecież są na świecie inne takie artystyczne dusze jak ja, które miotają się między tym, co chciałyby robić, a tym, co niby powinny. Stoją teraz w miejscu, w którym ja stałam mniej więcej rok temu i – dokładnie jak ja wtedy – zastanawiają się, jak zrobić pierwszy krok w stronę swoich marzeń. Chciałabym im pomóc – tak jak mnie wcześniej pomogła inna artystyczna dusza, też szukająca podobnych do niej. I stąd cały cykl notek o organizacji, które stanowiły dla mnie nowe wyzwanie – musiałam się dobrze zastanowić, jak ubrać w słowa to, co mam w głowie, a później jeszcze jak to przedstawić, żeby było zrozumiałe też dla innych. Myślę, że wyszło całkiem nieźle jak na dość spontaniczne działanie (wszystkie notki o organizacji, które do tej pory się pojawiły, przeczytasz TUTAJ). Tak, jestem z siebie dumna. 😀
A tak całkowicie prywatnie, jestem dumna z wywalczenia kolejnego marzenia – w kwietniu przeprowadziliśmy się do naszego domu z ogródkiem (o tym, jak to było, przeczytasz najpierw TUTAJ, a później TUTAJ). Wymagało to mnóstwo nerwów, ale ostatecznie i tak okazało się dużo łatwiejsze, niż wyobrażałam sobie przez całe moje życie. I oto żyjemy sobie w małym miasteczku, tak jak chcieliśmy, blisko lasu i trochę większego miasta. Wyremontowaliśmy już nawet sypialnię – koniec ze spaniem na materacu i życiem na walizkach. 😀 Jestem dumna, bo to życie zaczyna przypominać moje życie, a nie to, które ktoś dla mnie wymyślił.
Z czego jesteś dumna? Nie musisz odpowiadać od razu – pomyśl o tym przez chwilę. Może Ci się wydawać, że z niczego, ale bez obaw – spróbuj wyjść od jednej małej rzeczy i pozwól efektowi śnieżnej kuli zrobić swoje. 😉