Wszyscy jesteśmy zaskoczeni, że to już, prawda? Regularnie jakieś okazje sprawiają, że przypominamy sobie, jak ten czas pędzi i że zaraz w sumie już Wielkanoc, Dzień Mamy, Dzień Taty, wakacje, a później to już jesień, Wszystkich Świętych… I w zasadzie lada moment Boże Narodzenie.
Tak więc życie się toczy, a my zebraliśmy się tu dziś, żeby odkopać nasze plany i przyjrzeć się temu, co udało nam się zrobić – zgodnie z listą lub bez niej. 😀
Co było na liście?
Moim punktem odniesienia jest wyłącznie krótka lista, którą podzieliłam się z Wami kilka notek temu. Nie było tam konkretnych zadań, które mogłabym teraz odhaczyć jako wykonane, ale zostały określone pewne kierunki. Trochę na ślepo, ale poszłam i sprawdziłam, co się stanie, jak się ruszę w którąś stronę. 😀
Blog i Instagram
Tu chciałam tak naprawdę zacząć robić cokolwiek. Wciąż szukam sposobów na regularność – jak widzicie, na blogu wciąż idzie mi średnio. No dobra – bardzo słabo. Notki często są dyktowane przez codzienność, ja je tylko spisuję. 😀 Dużym problemem jest dla mnie, gdy nic się nie dzieje. Oczywiście wiem, że zawsze coś się dzieje, ale nie chciałabym też opisywać tu moich dni jak w pamiętniku.
Coś się za to ruszyło chyba na Instagramie – zaczęłam obserwować Kobiecą Fotoszkołę i Wild.Rocks, a to pomogło mi – najogólniej mówiąc – trochę uporządkować konto. Zaczęłam przykładać większą wagę do zdjęć. Wprawdzie nadal robię je smartfonem, ale staram się trochę bardziej przyłożyć do kompozycji, światła i umieszczać na koncie takie fotki, aby całość była w miarę spójna.
Odważyłam się też dołączyć do zabawy w #instawtorek – w skrócie polega ona na tym, że co wtorek wrzuca się zdjęcie na dany temat. Pozwala to odkryć wiele ciekawych kont i nacieszyć oczy pięknymi zdjęciami, a z drugiej strony ściąga nowe osoby na nasz profil. Okazało się to super sprawą, bo parę osób już zostało na dłużej, a poza tym #instawtorek jest dobrą motywacją, żeby jednak jakąś fotkę dodać – nawet, jeśli przez całą resztę tygodnia nie mam nic, co nadawałoby się do opublikowania.
Ogólnie podchodzę do konta na Instagramie trochę poważniej – jest to coś, co chciałabym rozwinąć. Jeszcze nie do końca ogarnęłam, jak, ale powoli zaczyna mi to sprawiać frajdę, więc i sposób się w końcu znajdzie. 😀
Luzy w kalendarzu
Problemem było to, że chciałam zapchać każdą minutę swojego dnia, a przy tym nie znajdowałam czasu na rzeczy, które rzeczywiście chciałabym robić.
Teraz już te luzy są! I szalenie się z tego cieszę. Zgodnie z założeniami, czasem z premedytacją siadam i robię kompletnie bezsensowne rzeczy, z których nic nie wynika – na przykład gram.
Z drugiej strony zaczęłam robić kurs uczenia maszynowego, o którym wspomniałam w poprzedniej notce – i nie miałam pojęcia, jak znajdę na niego czas, bo muszę przerobić pięć zeszytów tygodniowo, a jeden potrafi mi zająć kilka godzin. Cóż. Po prostu siadam i robię. Wymaga to dyscypliny i pomocy ludzi, którzy ogarniają temat lepiej ode mnie… I nie jest to do końca rzecz, na którą chciałabym poświęcać swój wolny czas, przyznaję się. Wolałabym w końcu przejść pierwszą część Wiedźmina, bo czekają na mnie jeszcze dwie (ale zapisałam sobie w takim momencie, że ciągle ginę – miałam za długą przerwę od grania). Widzę jednak, że mój mózg jest mi naprawdę wdzięczny za wysiłek, który podejmuję i liczę, że jakoś to w przyszłości zaprocentuje.
Ja i moje bycie fit
Tu też zaszalałam i kupiłam sobie Dietę Lidlową na cztery tygodnie od Dr Lifestyle. W efekcie waga pokazała -3 kg i -4 lata (już mam tylko 48, hurra!) – tak jak wspominałam, masa mojego ciała nie jest wyznacznikiem mojej fajności, więc nie, nie jestem teraz mniej fajna. 😀
Dieta zrobiła ogromną różnicę – zaczęłam lepiej sypiać i ogólnie lepiej się czuć, a przede wszystkim mój organizm się wyregulował. Przestałam odczuwać ciągłe niedojedzenie (czyli – głodna CHYBA nie jestem, ale coś bym zjadła), za to łatwiej mi rozpoznać, że już się najadłam i wystarczy. Dało się to zauważyć zwłaszcza teraz, kiedy więcej siedzę w domu – już po kilku dniach okazało się, że ilość jedzenia, której potrzebowałam przy normalnym trybie życia to teraz za dużo i po prostu nie jestem w stanie tyle w siebie wcisnąć.
Nie trzymam się już jadłospisu – bez niego jest zdecydowanie trudniej, bo tabelki nie mówią, jak żyć. Jak we wszystkim, staram się wypracować, co sprawdza się u mnie najlepiej. Jeśli potrzebujecie zmian, z całą pewnością mogę polecić jadłospisy Dr Lifestyle – nie są idealne, co było przez nią wielokrotnie zaznaczane, ale dla mnie to był dobry punkt, żeby zacząć.
Z treningami, aż do momentu zostania w domu, było dobrze. Jak mam Tomka tuż obok siebie, ciężko mi się zebrać do ćwiczeń – lubię się pocić bez świadków. Wcześniej ćwiczyłam wtedy, gdy mój luby wychodził na siłownię – ale teraz wszystkie kluby są zamknięte. Ale spokojnie – czuję, że ćwiczeń brakuje mi już na tyle, że lada moment wrócę do regularności.
Co dalej?
Dalej ogarnianie życia na tyle, na ile pozwala siedzenie w domu. 😀 Ponieważ nagle okazało się, że wcale nie trzeba robić tych wszystkich rzeczy, które dotąd wydawały się niezbędne, próbuję uporządkować przestrzeń dookoła siebie. Nie mam sprecyzowanych celów – postaram się iść w tym kierunku, który wyznaczyłam sobie na początku roku. Teraz jest doskonały czas, żeby na spokojnie inspirować się kontami na Instagramie, testować przepisy, odetchnąć trochę i… po prostu działać bez presji. 🙂
No dobra, teraz Wasza kolej – pochwalcie się, jak tam Wasze plany? Jeśli leżą, nic nie szkodzi. Pamiętajcie, że jeżeli cokolwiek Wam nie pasuje, to każdy dzień jest drobny na wprowadzenie jakiejś – nawet najmniejszej – zmiany. 😀
To co, udało się coś zrealizować, czy zaczynacie od dzisiaj?