Dawno nie miałam tak beznadziejnego dnia. I pisząc „beznadziejnego” mam na myśli „chujowego”, ale nie chcę też za bardzo przeklinać. Wszystkie poniedziałkowe niepowodzenia spotęgował z pewnością fakt, że byłam w 46 (z przewidzianych 32) dniu cyklu. Przy tak długich cyklach dojeżdża mnie taki PMS, jakiego nie doświadczałam właściwie wcale przez moje dotychczasowe życie.
Najpierw okazało się, że mój mąż jakoś nieuważnie zrobił zakupy i nie miałam składników na obiad. Musiałam wykombinować nie tylko poniedziałkowy posiłek, ale też zmodyfikować jadłospis na resztę tygodnia. Zdenerwowałam się. Swobodny dostęp do blatu zastawiał mi karton z tuzinem mlek, z nieznanych mi przyczyn nie schowany do szafki. Zdenerwowałam się bardziej. Zdawałam sobie jednak sprawę, że w większości nie są to powody do aż takiego wkurzenia, jakie w tamtej chwili odczuwałam. Wiedziałam, że po obiedzie muszę zabrać psy na spacer, odstresować się, rozchodzić to. I wtedy kopnęłam niechcący w jakąś deskosklejkę, przynależącą do stosu rzeczy, które miały być wyniesione/wyrzucone 650 lat temu. To przelało czarę goryczy, a oprócz tego lała mi się krew z rozwalonego małego palca. Zabrałam z apteczki plasterek i z drżącą wargą, pociągając nosem i smużąc krwią po kafelkach, poszłam do łazienki, żeby się opatrzyć.
Czego nie zrobiłam
… bo tylko pogorszyłoby sytuację.
- Nie poszłam opieprzyć męża za niewyniesienie stosu rzeczy – no umówmy się, część z nich była do przejrzenia przez niego, ale resztę ja mogłam ogarnąć i wyrzucić, a też tego nie zrobiłam.
- Nie zaczęłam wyzywać samej siebie – bo miałam świadomość, że to nie ja byłam beznadziejna tylko dzień, a dokładniej czterdziesty szósty dzień cyklu.
- Nie zaczęłam ciągnąć się myślami jeszcze bardziej w dół – jak to zaraz wszyscy umrzemy i w ogóle wszystko bez sensu, wszystko jest głupie i w ogóle beznadziejne. Oczywiście miałam te myśli (i dziś nadal mam), ale one są tam, a ja tutaj i za nimi nie idę.
Co zrobiłam
Zaczęłam się jojać. Ojoj, mam taki ciężki dzień. Wszystko idzie nie po mojej myśli. W pracy robiłam duże, ale pierdołowate zadanie, które mnie wymęczyło, a wcale nie dało szalonej satysfakcji. Nie mogę zjeść obiadu, na który miałam ochotę. Będę musiała włożyć dodatkowy wysiłek w to, żeby zmodyfikować jadłospis i dalej mieć co zjeść, jak pojadę do biura. Teraz jeszcze ten rozwalony palec, przez który nie bardzo mogę stawać na lewej stopie. No przecież jak nie pójdę zaraz na spacer to mnie rozniesie. I jak już poczułam, że moje żale i kiepskie nastroje są przeze mnie uznane i zaopiekowane, rozpłakałam się.
A później rozpłakałam się jeszcze bardziej, jak Tomek przyszedł mi pomóc i zakleić plasterkiem mój mały palec, a ja opowiadałam mu, jaki ten dzień jest beznadziejny.
Czy warto było płakać tak?
Możesz sobie teraz pomyśleć: „Co? Rozpłakałaś się przez takie pierdoły? PFFF, mięczak!” – jeśli to była Twoja pierwsza myśl, to od razu musimy sobie parę rzeczy wyjaśnić.
- Płacz jest jednym ze sposobów na zamknięcie cyklu reakcji stresowej, czyli uspokojenie organizmu po tym, jak doznał stresu (więcej na ten temat przeczytasz w moim tekście o cyklu reakcji stresowej). Płacz był w tej sytuacji bardzo pożądany.
- Nie płakałam w życiu przez większe rzeczy – a powinnam. Dlatego teraz staram się płakać, kiedy tylko mam taką potrzebę, bo (patrz pkt. 1).
- Być może ta myśl pojawiła się w Twojej głowie, bo Twoje troski i problemy też zbyt długo nie były jojane i zaopiekowane. Może warto pomyśleć, czy to było okej i czy warto bagatelizować czyjeś problemy dlatego, że nie rozumiemy/nie czujemy ich wagi?
Jak sobie pomóc, gdy jest beznadziejnie?
Oczywiście każdy „kiepski” dzień jest indywidualnym przypadkiem, leżącym gdzieś na skali kiepskości. Czasem bliżej mu do „o rany, to był nieprzyjemny dzień”, a czasem do: „przysięgam, że zaraz coś rozpierdolę”. Udało mi się jednak wypracować kilka metod, jak sobie w takich dniach pomóc – bez względu na to, gdzie na tej skali leżą. Może Tobie też pomogą.
Zaakceptuj sytuację
Kiedyś taki dzień z pewnością skończyłby się kłótnią z mężem, w której padłoby dużo „a bo ty”, „ty nigdy”, „ja zawsze” i pewnie nawet cichymi dniami. To dlatego, że nie byłam nauczona, że te trudne emocje też trzeba przeżyć – ani jak to zrobić i jak się w tym wesprzeć. Chciałam się ich pozbyć i dobrym sposobem wydawało mi się przerzucenie ich na kogoś innego – bo nie umiałam inaczej. Teraz już idzie mi to lepiej, dlatego pierwsze, co robię, to akceptuję sytuację i nazywam to, co się dzieje i co mnie uwiera.
Tak, dzień jest chujowy. Ale co to znaczy? Nie czuję się tak dobrze jak bym chciała. Nie mogłam zrobić obiadu na autopilocie. Boli mnie palec. Boję się, że to jakiś poważniejszy uraz. Co prawda nie potrzebuję tego małego palca, ale nie umiem i nie lubię „chodzić po lekarzach”. Chcę już dostać okresu, bo czuję się jak przepełniony balonik. Jestem zmęczona. I tak dalej.
Wyrzuty i ciśnięcie na siłę tutaj nie pomogą. Mogą jedynie pogorszyć sytuację. A przecież już jest beznadziejnie i nie chcemy, żeby było gorzej.
Wyrzuć to z siebie
Później staram się tym podzielić. Rozmowa z bliską osobą to kolejny dobry sposób na zamknięcie cyklu reakcji stresowej (ponownie zachęcam Cię do przeczytania tekstu na ten temat). Skoro już mąż przyszedł mi pomóc, opowiadam mu, dlaczego ten dzień jest beznadziejny i jak fatalnie się czuję – ze sobą i na świecie i w obecnym układzie planet. Mój mąż jest nowy w jojanie, więc jeszcze nie do końca wie, jak się zachować i czasem próbuje mi jeszcze udzielać rad, o które nie proszę i których nie potrzebuję. Dlatego jak już powiem, to biorę od niego wszystkie przytulasy, które ma – bo to mu zwykle idzie lepiej i bardziej intuicyjnie niż jojanie.
A później piszę do przyjaciółki. O tym samym, o czym przed chwilą opowiedziałam Tomkowi. I ona też mnie joja, również pod kątem długości cyklu, bo kuma, co to znaczy być balonikiem w czterdziestym szóstym dniu.
A wieczorem siadam i piszę jeszcze raz o całym dniu w dzienniku. Nie jakoś kronikarsko, bardziej skupiając się na emocjach. I już trochę bardziej na chłodno.
Zauważ, że jest też dobrze
Nie cierpię sformułowania „mogło być gorzej”. ZAWSZE może być gorzej, ale nie biorę udziału w konkursie na najgorszy dzień wszechczasów. Nie chcę się też zapadać w tę kiepskość. Zamiast tego staram się dość szybko skupić na dobrych rzeczach.
Żeby była jasność – nie chodzi mi tu o toksyczną pozytywność. Nie udaję, że dzień nie jest chujowy (no patrz, jednak trochę przeklinam) i że nie czuję się źle. Nie chcę też (JUŻ, bo kiedyś bym to robiła) wyśmiać sytuacji, żartować z niej, umniejszyć jej. Chcę uszanować – ją, siebie w niej i moje kiepskie samopoczucie.
Chodzi mi bardziej o przeniesienie choć części uwagi z tych złych rzeczy na dobre. Tak, nie zjadłam tego obiadu, który chciałam, ale na szczęście miałam składniki, żeby ogarnąć inny na parę dni. Rozwaliłam palec. Ale ostatecznie chyba nie jest tak źle jak myślałam. Poczułam się zaopiekowana przez Tomka i nie bałam się przy nim rozpłakać – a wiem, że kiedyś byłby to dla mnie problem. Tomkowi coraz lepiej idzie jojanie. Ogólnie poradziłam sobie w całej sytuacji lepiej niż zrobiłabym to kiedyś, bo – jak wspomniałam – kiedyś wisienką na torcie tego dnia na bank byłaby kłótnia. Ostatecznie muszę też zauważyć, że to był pierwszy tak kiepski dzień od bardzo, bardzo dawna. To znaczy, że było dobrze i zaraz znowu będzie. Dzień skończy się za parę godzin, pójdę spać i odetchnę.
Zrób coś na odstresowanie
Wszystko, co musisz wiedzieć na ten temat jest w tekście o cyklu reakcji stresowej, o którym już wspomniałam. A teraz w skrócie.
Netflix nie pomoźe. Alkohol nie pomoże. Powiedzenie „to nic takiego” czy inne zepchnięcie i zignorowanie swoich uczuć i emocji – nie pomoże. Żadna z tych rzeczy nie sprawi, że Twój organizm dostanie sygnał, że zagrożenie minęło i już jest w porządku. Dlatego trzeba zrobić coś, co ten sygnał wyśle.
Głębokie i świadome oddychanie, rozmowa, płacz, aktywność fizyczna – to są rzeczy, które mogą Ci pomóc. Nie chciałam robić jogi i szurać stopami po macie (no bo palec), dlatego tym bardziej nie chciałam odpuścić spaceru. Pojechaliśmy do parku z psami. Przeszliśmy się, porozmawialiśmy jeszcze raz o naszych dniach, ja jeszcze raz się pożaliłam, przez cały spacer ciekły mi łzy po policzkach. Pod koniec naszej stałej trasy czułam się już lepiej i chociaż płakałam w losowych momentach jeszcze do wieczora, byłam już dużo spokojniejsza.
Zrób dla siebie coś miłego
Oprócz tego, co już zrobił_ś na odstresowanie. Może zamówisz jakieś swoje ulubione jedzenie, żeby nie musieć robić kolacji? Może wyciągniesz planszówkę zamiast wybierać Netflixa albo chwilę pomalujesz? Obejrzysz film, który od dawna odkładał_ś na rzecz seriali? Weźmiesz kąpiel, nałożysz pachnącą maseczkę na twarz, wyszczotkujesz ciało na sucho?
Tu już nie chodzi mi o te czynności, których rolą jest zamknięcie cyklu reakcji stresowej, tylko o te relaksujące, skupiające Twoje myśli na czymś przyjemnym, ale też odciągające Cię od bezmyślnego scrollowania całego internetu.
Ja „odbębniłam” mój wieczorny rytuał. Chciałam pograć w Cyberpunka, ale pieski szybciej niż zwykle zażądały wyjścia na wieczorne siku. Wyszłam z nimi. Wychodząc jak zwykle gapiłam się na jaskółki, które mają gniazdo zaraz na wprost drzwi wejściowych. Koło 22.00, w porze wieczornego siku, siedzą obie na brzegu tego gniazda. Przepraszam je zawsze, że świecę im światło, a gdy wracamy – mówię im dobranoc.
Oddychałam zapachem mokrej trawy i zimnym powietrzem, od którego marzł mi nos. Noc była chłodna, bo od kilku dni było pochmurno i padało. Brałam głębokie wdechy, robiłam powolne wydechy (znów domykanie cyklu). Później Tomek zrobił nam hot-dogi na kolację i popcorn do chrupania podczas wieczornego oglądania „Zagubionych”. Tak, też usiadłam do Netflixa. A raczej do Disney+. 😀 Ale zwróć uwagę, że to nie była pierwsza rzecz, którą dla siebie zrobiłam. Rozpieściłam się na koniec dnia odcinkiem serialu i dobrym jedzonkiem. I w końcu poszłam spać.
Po co to wszystko?
Po to, żeby radzić sobie też w te trudne dni. Przeżyć je i nie udawać, że one nie istnieją. Być może masz już tę umiejętność i nie masz z tym problemu. Ale może masz tak jak ja – że dopiero się tego uczysz. Mam nadzieję, że w takim przypadku choć trochę Ci pomogłam i kolejne chujowe trudne dni będą odrobinę łatwiejsze.
PS. Czy wspominałam już, że warto przeczytać, o co chodzi z zamykaniem cyklu reakcji stresowej? 😁
PS. 2 – pisałam ten tekst w czerwcu, ale najwyraźniej musiał swoje odleżeć. Może faktycznie w listopadzie trochę bardziej się przyda. 😀