Nie spodziewałam się, że tak mi się spodoba. Nie wiedziałam też, że jest dość nowa (z 2020 r. – myślałam, że to już kilkunasto- lub kilkudziesięcioletni klasyk).
Ten tytuł kojarzył mi się z jakąś inną, ale niesprecyzowaną tematyką. Nie czytałam za bardzo opisu, więc niczego się nie spodziewałam. A właściwie po pierwszych stronach spodziewałam się, że będzie jednocześnie ciężej i lżej. Ciężej – że więcej tu będzie mroku, pesymizmu, ciężkości życia w ten przytłaczający sposób. Więcej patosu i może gloryfikacji cierpienia. Sama do końca nie wiem, jak to opisać. Lżej – bo naprawdę polubiłam bohaterów i bohaterki tej książki i trudno mi było czytać o ich losach.
Wielokrotnie podczas czytania miałam ochotę krzyczeć „nie!”. Na różne sposoby. Często był to kategoryczny zakaz, żeby powstrzymać postać przed zrobieniem czegoś. Innym razem ciche zaklęcie, które powtórzone dużo razy miało odkręcić magicznie to, co się właśnie wydarzyło. W końcu jako odgłos niedowierzania, gdy w całej ponurości i smutku miałam ochotę wybuchnąć jednocześnie płaczem i śmiechem.
O czym jest ta historia?
Autorka (Rebecca Makkai) opowiada o epidemii AIDS. To wątek, który właściwie łączy dwie osie czasowe, na których dzieją się historie. Domyślam się, że nie każda_y z nas miał do czynienia z tą chorobą i/lub czytał więcej na ten temat. Wiem za to, każda_y z nas może podać przykład swojej własnej życiowej tragedii. Być może takiej, o której wiedział każdy, bo objęła większy obszar (w końcu mamy za sobą pandemię). A może takiej, o której nie wiedział nikt, bo wydarzyła się w czterech ścianach albo w głębi serca. W takich chwilach można tylko wierzyć, przeżywać dzień za dniem i uczyć się korzystać z tego, co w danej chwili dostajemy od losu.
Chyba dlatego tak mnie ta historia poruszyła. Nie jest o globalnym, historycznym zjawisku ani o jednej osobie, która zmieniła bieg wydarzeń. Jest o grupie najbliższych przyjaciół, która staje się coraz mniejsza i mniejsza. Nikt z nich nie wie do końca, co będzie dalej i co robić, kto jako kolejny otrzyma wyrok śmierci. A wśród tych tragedii i strat dzieje się wciąż zwyczajne życie. Ktoś chce kochać i być kochanym, ktoś chodzi jak zwykle do pracy, ktoś coś zyskuje, poświęca, traci. A skutki tych wydarzeń są widoczne nawet 30 lat później.
To też opowieść o tym, co mnie samą trochę przeraża: nigdy do końca nie wiemy, jakie będą konsekwencje naszych działań i która decyzja jest tak naprawdę dobra. Czy w ogóle da się podjąć dobrą decyzję, czy można wybierać tylko wśród małego zła. Wątek Fiony i Claire, matki i córki, pięknie i wzruszająco pokazuje, jak różnie słowa i sytuacje mogą być postrzegane przez dwie różne osoby i jak – w mojej interpretacji – chcąc uczynić czyjś świat choć trochę lepszy, można zepsuć świat kogoś innego.
To historia o nadziei, pamięci, poświęceniu, błądzeniu, poszukiwaniu, no i o tej wierze. Bo każdy z bohaterów i bohaterek w coś wierzył. I ja też bardzo wierzyłam razem z nimi, do ostatniej strony.
Jeśli potrzebujesz bardziej precyzyjnego opisu, o czym jest ta książka (bo mój to głównie odczucia i emocje), możesz przeczytać o niej na Lubimy Czytać.