Przekopywanie grządki
Czy ogródek to odpoczynek czy tylko ciężka praca? Czego ten ogródek mnie uczy? Co w nim lubię?

Nie mam spiny. Takie mam przemyślenia po ostatnich ogródkowych pracach. I po graniu w Dixita z dużą grupą ludzi. 😀 Podczas gry rzuciłam hasło „odpoczynek” i kartę z kwiatami, mającymi symbolizować mój ogródek. Koleżanka była zaskoczona i w jakiś sposób oburzona. Uznała, że „ona by w życiu nie powiedziała, że odpoczynek, bo ogródek to jest bardzo ciężka praca”.

Myślę sobie, że jeśli ten ogródek ma wyżywić rodzinę albo chce się mieć w nim wszystko jak z katalogu – to tak. To może być ciężka praca. Trzeba pilnować terminów, być regularnym, dokładnym itp. Wyobrażam sobie, że wtedy nie można robić rzeczy kiedy się chce, kiedy się ma możliwości, tylko wszystkie ogródkowe zadania trzeba wciągać na tę priorytetową listę. I trzeba wykonać je wtedy, kiedy są do zrobienia. Bez dyskusji. Bez marudzenia. Jestem zmęczona i zestresowana od samego pisania o tym. Domyślam się, że w takim trybie faktycznie można się łatwo zajechać i nie ma mowy o odpoczynku.

Wspomnienia z działki

Pamiętam wyjazdy z rodzicami „na działkę”. Nie lubiłam ich. To zawsze był wyjazd na cały dzień (choć nie mieliśmy daleko). Zawsze było bardzo dużo do zrobienia, lista zadań się nie kończyła, a ja nie znałam się na rzeczach, które robiłam. Gdzieś tam wyrwałam chwasty, gdzieś indziej bieliłam drzewa, gdzieś coś przycięłam, a jednocześnie trochę kręciłam się bez celu, czekając, aż rodzice coś mi zlecą. Często też padało stwierdzenie, że „jak skończymy to będzie pięknie, będzie można przyjeżdżać i odpoczywać”. Nigdy do tego nie doszło. Oczywiście robiliśmy grille, ale po tym, jak już odhaczyliśmy sporo zadań z niekończącej się listy. A w oczekiwaniu na jedzenie można było coś jeszcze w którymś kącie ogarnąć. Chyba nigdy nie pojechaliśmy na działkę, żeby posiedzieć i poodpoczywać.

Ta działka była oczywiście zaniedbana, bo babcia nie miała już siły (a może wtedy jeszcze tylko chęci) nic tam robić. Mój tata chętnie tam pracował. Miał jakąś swoją wizję i z tego, co pamiętam, ogarnianie tej działki sprawiało mu frajdę. Psuły ją jednak wizyty babci, która sił i/lub chęci do pracy wprawdzie nie miała, ale też miała swoją wizję. Chciała ją zrealizować naszymi rękami, krytykując przy tym każdą jedną rzecz. Wiesz – takie wytykanie na każdym kroku, jak bardzo się nie znamy na tym, co robimy. Rodzice byli więc trochę w rozkroku – jeździć na działkę, ogarnąć ją i mieć fajne miejsce do odpoczynku (kiedyś, w dalekiej przyszłości… w sumie nie wiem jak to sobie wyobrażali) i jednocześnie słuchać narzekania babci, czy dać sobie spokój i również słuchać narzekania (że wszystko niszczeje). Atmosfera nie sprzyjała ani pracy, ani odpoczynkowi.

Z wyjazdami na działkę kojarzą mi się też brzydkie i niewygodne ubrania robocze. Rozwalone adidasy, stary t-shirt i spodnie, wszystko jakoś zachlapane, ubrudzone. Można było bez wyrzutów sumienia zachlapać je i ubrudzić jeszcze bardziej. Cieszyłam się jednak, że znajomi ze szkoły nie mieszkają w pobliżu. Ciężko było wyglądać cool, pracując na działce (zresztą nawet poza działką miałam z tym problem).

Tam zawsze zagadywali nas sąsiedzi z innych działek. Ludzie, których nie znałam, ale którzy znali moją babcię i mamę. Zawsze ktoś chciał zatrzymać się i pogawędzić, zwykle z moją mamą. Raz odważyłam się i pojechałam na działkę sama z Tomkiem. Przez brak asertywności straciłam jakieś czterdzieści minut. Stałam przy ogrodzeniu i słuchałam historii typa, który był czyimś tam synem (nie pamiętam, czyim, ale moja mama na pewno wie). Dziś pamiętam tylko, że miał ksywę Dziewiona, bo nie miał jednego palca u ręki. Piekło dla introwertyczki.

Nasz ogródek – nie ma go w katalogu

Potrafię w nim nic nie robić. Wcale nie dlatego, że nie ma nic do zrobienia. Jest dużo. Zawsze jest co robić. Jak na działce. Mamy sad z drzewami, o które dopiero uczymy się dbać. Mamy co najmniej trzy gatunki trawy. W paru miejscach rosną wysokie kępy, w innych trawa jest krótka i jaśniutka. Jeszcze gdzieś indziej wygląda jak zwykła trawa, taka która przychodzi na myśl jako pierwsza. Teren jest nierówny, pochyły. To zdecydowanie nie jest trawnik przy nowo wybudowanym domu – równy i pusty. Nie chcemy zresztą, żeby taki był.

Ogródek przed domem
Ogródek przed domem – dużo mniszków i tulipany w rozkwicie.

Chyba właśnie to mnie ratuje. To, że nie mamy ogródka jak z katalogu i nie musimy go stale utrzymywać w tym stanie. Chyba tylko dlatego potrafię rozłożyć leżaczek i czytać książkę, mimo świadomości że parę metrów dalej przydałoby się odchwaścić grządkę z truskawkami. Grządkę, za którą nie chcę pochwał ani nagród w konkursach na grządki roku. Przyjdzie czas na to odchwaszczanie, ale to nie musi być już teraz ani nawet za pięć minut. Być może dopiero po weekendzie zajrzę na tę grządkę. Będę chodzić na nią podczas każdej przerwy w pracy i wyrywać po kępie trawy.

Tomek kosi trawę mniej więcej raz w miesiącu. I rozbija to sobie na dwa albo trzy dni, bo ogarnięcie tematu w jeden dzień byłoby zbyt męczące. Wolimy jak trawa jest bujna. I nie lubimy myśleć co sobotę, że oesu, jeszcze skosić trzeba. Bujna trawa daje miękkość pod rozłożonym kocykiem i więcej chłodu w upalne dni. Poza tym jest dobra dla owadów i żyjątek. Tak, trzeba wykazywać się czujnością i w odpowiednim momencie powiedzieć nie wolno, gdy Coco lub Nela próbują polować na osy i pszczoły. Ale oprócz tego, co może użądlić, mamy też w ogrodzie mnóstwo motyli. I ptaków. Siedząc tam czuję się prawie jak księżniczka Disneya. Chociaż grupki wróbli, przesiadujące na ogrodzeniu i przy kompostowniku, przypominają mi raczej Peaky Blinders.

W tym roku robię podwyższone grządki, żeby jeszcze bardziej ułatwić sobie życie. Grządki na poziomie gruntu szybko zachodziły trawą i chwastami, teraz powinno być lepiej. Ale znowu nie mam spiny. Chociaż jest już prawie maj, wciąż nie do końca wiem, co będzie rosnąć na tych grządkach. Na parapecie mam kilka rozsad pomidorków truskawkowych, wyhodowanych od nasionka (tzn. wsadziłam dwie połówki lidlowego pomidorka do ziemi). Jakieś nasionko zeszłorocznych pomidorów zachowało się w ziemi w innej doniczce i też postanowiło sobie urosnąć. Gdzieś mam nasiona bobu – na pewno też zasieję.

Tylko że… Kurczę, jakoś nie potrafię się zmusić, żeby zrobić to porządnie. Pierwszego lata z własnym ogródkiem stresowałam się terminami przesadzania i wysiewów. W tym roku trochę wzruszam ramionami – no najwyżej mi nie urośnie.

Grządka podwyższona
Ogródek za domem – proces powstawania podwyższonej grządki. Wprawne oko zauważy w tle zarośniętą grządkę z truskawkami.

To w końcu odpoczynek czy nie?

Tak, fizycznie w ogródku się męczę. Trzeba nosić, kopać, robić dołki, kucać, wstawać, łazić. Jeśli coś faktycznie ma urosnąć, to jednak trochę się trzeba przygotować. Dowiedzieć się, że pomidory do gruntu to raczej w maju a nie w marcu się wsadza. Ale nie chcę robić z tego doktoratu. Oduczam się perfekcjonizmu. Nie chcę, żeby ogródek był tylko kolejną listą zadań.

Głowa mi tam odpoczywa i ostatecznie nie czuję, że wykonałam ciężką pracę. Czuję, że zrobiłam coś dobrego dla siebie – byłam na powietrzu, nie siedziałam przy kompie, ruszałam się, bawiłam się z psami. Byłam na słońcu. Nie miałam telefonu w ręce. Rozmawiałam z mężem o niczym.

Myślę sobie, że nawet jeśli nic mi nie urośnie (co jest niewykonalne, bo widziałam, ile kwiatów miały jabłonki), to ja trochę rosnę. Dojrzewam. Przyzwyczajam się, że mimo mojego wysiłku jakaś roślinka jednak postanowi paść. Uczę się doceniać cały proces od nasionka do owocu i wszystkie przygotowania wokół niego. Chociaż to rzeczy, które trzeba zrobić, żeby coś mogło urosnąć, to dalej postrzegam to w kategorii robienia czegoś dla siebie. Kiedy moje ręce grzebią w ziemi, moja głowa ma wolne.

Kwiat jabłoni
Kwiat jabłoni – roślina, nie zespół.

Nie rozkminiam wtedy relacji międzyludzkich i nie próbuję układać mojego życia. Obserwuję mrówki, które spłoszyłam wyrywaniem chwastów i które próbują się jak najszybciej zorganizować. Nnapisałam nawet opowiadanie z perspektywy mrówek, posłuchasz go w trzynastym odcinku podcastu Z Otwartej Szuflady. Gapię się na dżdżownicę, którą chyba obudziłam i która próbuje ponownie zagrzebać się w ziemi. Patrzę na ptaki i piszę historie ich porachunków.