Odbiorczyni czy twórczyni?
Mam wrażenie, że nie potrafię być obiema tymi osobami na raz. Przynajmniej nie za długo.
Kilka lat temu odkryłam moc wsparcia. Poczułam, jak to jest, gdy ktoś mi kibicuje, i jak przyjemnie jest dmuchać w cudze skrzydła bez poczucia, że wspieram konkurencję. Z przyjemnością czytałam teksty koleżanek pisarek i starałam się zostawiać komentarze. Wkładałam dużo energii w te starania. I z czasem zauważyłam, że to się zaczyna obracać przeciwko mnie.
W którymś momencie poczułam, że w całym wspieraniu cudzych pomysłów i projektów zapomniałam o wspieraniu moich własnych i o kibicowaniu samej sobie. Kiedy kończyłam przegląd błyskotliwych postów i naprawdę dobrze napisanych tekstów, nie miałam już energii, którą mogłabym władować we własną kreatywność. Odkładałam ją ciągle na później. I coraz bardziej czułam, że nie potrafię już spisywać własnych myśli, a jedynie przytaknąć cudzym i podpisać się pod nimi w komentarzu. Z czasem zaczęłam się też złościć, że inne osoby publikują tak dużo i takie fajne materiały – a ja nic. Straciłam energię na wspieranie kogokolwiek i na cieszenie się czyimikolwiek sukcesami.
Wsparcie grupy
Zawsze będę powtarzać, że Klub Otwartej Szuflady ułatwił mi powrót na pisarską drogę.
Później byłam kilka lat w pisarskiej grupie. Regularne spotkania z innymi pisarkami sprawiały, że na nowo rozbudziłam swoją kreatywność i pisanie znów sprawiało mi przyjemność. Przede wszystkim czułam też, że nie jestem tą dziwną, która pisze. Miałam grono osób, które miały tę samą pasję i rozumiały pisarskie problemy, takie jak braki weny czy bohaterowie żyjący wbrew planowi autora.
Dobrze było mieć się do kogo odezwać. Wystarczyło rzucić na grupie hasło, a zawsze znalazła się osoba, która zostawiła serduszko i coś odpisała. Czułam, że nie jestem sama i co by się nie działo, ktoś za mną stoi. Grupa łagodziła ból jakiejś mojej niezaleczonej rany na sercu.
Z czasem jednak uczestnictwo zaczęło odbierać to, co mi dało.
Coraz mniej
W miejsce atmosfery wsparcia weszło poczucie obowiązku zaangażowania się w każdy post na Instagramie, przeczytania każdego newslettera. Konieczność bycia na bieżąco ze wszystkim, co działo się u osób, które obserwowałam i chciałam wspierać. Miałam wyrzuty sumienia, gdy coś mi umknęło. Czułam się coraz bardziej przytłoczona, ale jednocześnie z niczego nie chciałam zrezygnować (np. wypisać się z newslettera). Bałam się, że zostanie to odebrane jako brak wsparcia czy wręcz podcinanie skrzydeł.
Przestałam czuć, że jesteśmy równe. Nawet w tak wspierającej grupie nie dało się nie zauważyć, że działamy w różnych tempach. Dlatego nic dziwnego, że wróciło kolejne nieprzyjemne uczucie, znane mi z dwunastu lat edukacji – z moim tempem jest coś nie tak.
A później się zamroziłam. Czułam, że realizuję kolejne pisarskie tematy i że moje teksty są obiektywnie dobre, ale straciłam radość. Przed spotkaniami zaciskałam zęby. Po usłyszeniu tematu myślałam o tym, że nie chce mi się go pisać. Nie byłam też w stanie podejść do niego kreatywnie. Zmiana tematów na takie, które były mniej otwarte na osobiste historie, a bardziej na fikcyjne, działała na mo’ją niekorzyść. Mimo to pisałam (czy raczej produkowałam) tekst. Chciałam dostać pochwałę, uznanie – jakiś dowód na to, że wcale nie jest ze mną i z moim pisaniem tak źle. Później przez kilkadziesiąt minut słuchałam kolejnych tekstów i wydawało mi się, że każdy był lepszy od mojego – choćby przez samo to, że sprawił autorce jakąś frajdę.
Czułam się coraz mniej swobodnie. Moja kreatywność umierała. Chciałam czegoś nowego, ale nie potrafiłam nic zmienić, wykrzesać z siebie odrobiny nowej energii czy paru pomysłów. Czułam, że utknęłam w jakichś ramach, w jakiejś roli i znów, z jakiejś grzeczności, nie powinnam wychodzić poza nie.
Lęki i straszki
Czułam, że uczestnictwo w grupie już mi nie służy, ale jednocześnie bałam się odejść. Poświęciłam temu tematowi co najmniej kilka godzin na psychoterapii, bo wydawało mi się to dziwne i niepokojące.
Nie chciałam zostawić grupy, bo bałam się, że przestanę być pisarką. Bez regularnych spotkań nie będę regularnie pisać, a bez regularnego pisania nie spełnię marzenia o wydaniu moich tekstów choćby w formie e-booka. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że przy podejściu do pisania, które od jakiegoś czasu miałam, i tak nic bym nie wydała. Po prostu nie wierzyłam w swoje teksty, bo czułam, że produkuję je zupełnie na siłę.
Nie chciałam zostawić grupy, bo bałam się, że sama sobie nie poradzę. Jeżeli odejdę, już nie będzie tak, że rzucę hasło i zawsze ktoś odpisze. Zawsze znajdzie się ktoś, kto przeczyta tekst i zostawi serduszko. Zawsze ktoś przeczyta o problemie i wesprze miłym słowem. Grupa dawała poczucie przynależności i wspólnoty, którego przez sporo życia mi brakowało (w końcu w szkole byłam tą dziwną, która pisze).
Ale teraz nie byłam w szkole, tylko w dorosłym życiu i pod opieką terapeutki. I zdałam sobie sprawę, że zrobiłam w ostatnich latach ogromne postępy. A przede wszystkim – że wcale nie zostanę sama. W realnym życiu też mam – lub na pewno znajdę – osoby, które może nie są takimi pisarskimi freakami, ale na pewno z chęcią przeczytają moje teksty, gdy je o to poproszę. Wesprą dobrym słowem, gdy będę potrzebować. Podtrzymają, gdybym znów miała się potknąć i upaść.
Najwięcej czasu zajęło mi chyba zrozumienie tego, że odejście to żadna zdrada – bo takie myśli też miałam. Z różnych powodów mój mózg podpowiadał mi, że za te dobre rzeczy, które spotkały mnie w grupie, powinnam być bardzo wdzięczna przez resztę życia. I z tej wdzięczności zostać. Musiałam sobie wielokrotnie tłumaczyć, że to usługa, za którą płacę. Jeśli nie podoba mi się na siłowni, na którą chodzę, mam prawo z niej odejść. I tak samo mam prawo odejść z grupy, jeśli czuję, że już mi nie służy. I wcale nie przekreśli to wszystkich dobrych rzeczy, które się w danym miejscu wydarzyły.
Sama
Mija już prawie rok, odkąd nie należę do grupy. W międzyczasie dołączyłam do Pracowni Budzyńskiej, ale tam dziewczyny skupiają się głównie na malowaniu, co nie jest moją dominującą artystyczną ścieżką. Nie mam siły na uczestnictwo i bycie na bieżąco, więc chociaż przedłużyłam subskrypcję, wiem już, że to nie ma sensu. Gdy wygaśnie, nie kupię kolejnego dostępu.
Potrzebuję pobyć sama z moją twórczością. Przypomnieć sobie, jak najbardziej lubiłam to robić, co się u mnie najlepiej sprawdzało, kiedy pisałam najchętniej. Muszę sama poszukać tematów, inspiracji i rozruszać swój mózg. Pisać krótkie i długie teksty, spontanicznie i bez ograniczeń. Nauczyć się znowu łapać flow w różnych momentach, bo za długo byłam w schemacie „od-do”. Nie za bardzo potrzebuję mówić o mojej twórczości, dzielić się tym, co robię, czy ekscytować się pomysłami. Część z nich wypali, część nie, inne zmienią się pod wpływem życia, a niektóre wylecą i do nich nie wrócę. I to jest w porządku.
W ostatnim czasie przypomniałam sobie, które piosenki i playlisty pobudzają moją kreatywność. Zrozumiałam też, że wcale nie muszę siadać i intensywnie się skupiać. Lubię przeplatać pisanie rozmowami z ludźmi, przeglądaniem internetu, rozmyślaniem o tym, co już napisałam, i tym, co chcę napisać. Często długo wyobrażam sobie scenerię, postacie, dialogi – czasem tylko po to, żeby napisać kilka linijek. Innym razem siadam i wylewam z siebie mnóstwo słów bez większego przygotowania. Czasem zostawiam szkic na kilka miesięcy, a czasem puszczam go od razu w świat. Moje działanie jest trochę chaotyczne, ale najwyraźniej potrzebuję tego chaosu.
Czy czarnowidztwo się spełniło?
Wszystko się spełniło i nie spełniło jednocześnie.
Przestałam być pisarką. To znaczy, dalej nią jestem, ale nie piszę – bo się wypaliłam. I jestem z tym okej. Moja energia poszła w inne rzeczy. Założyłam swobodny coworking Razem raźniej!, spróbowałam prowadzenia kanału na YouTube, odkryłam na nowo przyjemność z czytania książek, zaczęłam więcej spacerować i bazgroliłam coś pisakami.
Moja energia i kreatywność znalazły ujście w innych miejscach, a ja dobrze się przy tym bawiłam. Dopiero teraz, po niemal roku od wyjścia z grupy, czuję tęsknotę i chęć, żeby znów pisać. Możesz to łatwo poznać – to już mój czwarty tekst na blogu w tym roku, a jest dopiero styczeń. Pewnie z czasem wyhamuję i znów będę wrzucać tu mniej, ale teraz te wszystkie słowa muszą wypłynąć.
Straciłam grupę, ale nie straciłam relacji. Z tamtej przygody wciąż pozostały w moim życiu osoby, z którymi mam regularny kontakt, z którymi mogę szczerze rozmawiać i które przeczytają moje teksty, jeśli je poproszę. Czuję, że mi kibicują, a ja kibicuję im. To kibicowanie jest też łatwiejsze teraz, gdy już nie czuję, że muszę.
Co dalej?
Kiedy ponad cztery lata temu zaczynałam Klub Otwartej Szuflady, byłam przekonana, że już nigdy nie będę w tym miejscu, w którym muszę wracać do pisania. A tu psikus.
Mam mnóstwo pięknych wspomnień i wdzięczność za czas spędzony w pisarskiej grupie oraz za osoby, które z tej przygody zostały w moim życiu. Do dziś pamiętam fragmenty tekstów, przy których wypłakałam morze łez – ze śmiechu i wzruszenia. Wspominam nasze spotkania, wspólne pisanie i wszystkie doświadczenia, które dzieliłyśmy.
Zabieram to wszystko ze sobą i idę dalej. Chociaż nadal kibicuję każdej z pisarek, zaglądam na ich profile i czytam teksty, tym razem kibicuję przede wszystkim samej sobie. Jestem ciekawa, co mnie czeka, co zrobię i co osiągnę. Bez wątpienia czuję, że jestem na początku nowej drogi.
A raczej, skoro jestem pisarką – że zaczynam kolejny rozdział.
Ściskam mocno i zawsze kibicuje, też chyba trochę z ukrycia, bo z tym okazywaniem u mnie różnie. Cieszę się, że przede wszystkim stawiasz na kibicowanie sobie, bo to cholernie ważne, a często się zatracamy.