W gimnazjum co prawda miałam przyjaciółki, ale w tym gronie działy się rzeczy, których nie pojmowałam. Do dziś mam to nieprzyjemne uczucie wzdłuż kręgosłupa, kiedy przypomnę sobie, jak próbowałam jednej z nich zorganizować urodzinowe przyjęcie niespodziankę. Nagrałyśmy coś na kształt audycji radiowej, oprócz tego wymyśliłyśmy, żeby przygotować album z naszymi zdjęciami. Miałyśmy pojechać do solenizantki z prezentem, tortem i śpiewem na ustach. Pierwszy zgrzyt pojawił się, gdy trzeba było wywołać zdjęcia i kupić album – okazało się, że całość wyniesie więcej, niż zakładałyśmy. Zaproponowałam, żeby wywołać mniej zdjęć, kupić mniejszy album, jakkolwiek zejść z kosztów, ale dziewczyna, z którą wszystko organizowałam, uznała, że nie trzeba. Później pojawiła się śmierć w rodzinie solenizantki, więc trochę nie wypadało robić imprezy. Żeby nasza praca nie poszła na marne, powiedziałam, że może mimo wszystko miło byłoby jednak pojechać wręczyć prezent. Tu nastąpiło moje wielkie rozczarowanie i komplikacje w planie, bo okazało się, że jedna z paczki uznała, że woli pójść na Dni Miasta ze swoim chłopakiem, a druga stwierdziła, że skoro pierwsza nie jedzie to ona też nie. Później okazało się jeszcze, że bardzo mnie obsmarowały na GG, bo za drogo to wszystko wyszło. Następnego dnia rozmawiałyśmy w szkole jak gdyby nigdy nic. Z przyjęcia nic nie wyszło.
W liceum próbowałam zaprzyjaźnić się z dziewczynami, ale znów nie znalazłyśmy za wiele wspólnych tematów. Z kilkoma się polubiłam i czasem rozmawiałyśmy, ale jednak większość czasu, w szkole i poza nią, spędzałam z chłopakami. Tu jednak w końcu też pojawił się zgrzyt, bo choć lubiłam te kumpelskie relacje, zaczęło się już robić irytujące bycie traktowaną jak chłopak. Wtedy potrzebowałam już trochę innego podejścia do mojej wrażliwości – takiego, żebym nie musiała udawać, że ona nie istnieje. Przez chwilę trzymałam się jeszcze z dziewczyną z równoległej klasy, ale to trwało chyba rok czy półtora i rozmyło się z przyczyn, których nigdy nie poznałam.
Przez długi czas relacje z dziewczynami kojarzyły mi się z samymi negatywnymi rzeczami. Począwszy od tego, że gdy jakąś poznaję, mierzy mnie wzorkiem i ocenia, przez to, że miałam wrażenie, że nie można mówić wprost, tylko bardzo na około, a skończywszy na tym, że zwykle nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że zawsze coś się dzieje za moimi plecami. Sama zresztą miałam tak, że koledze mogłam powiedzieć, że mnie wkurwia, ale koleżance jakoś nie wypadało. O tym mogłam porozmawiać z inną koleżanką. Albo mogłam napisać, że w związku z czymś czuję się jakoś i wtedy tamta z kimś by to omówiła. Do tego w żeńskim gronie większość moich pomysłów była obśmiewana lub bagatelizowana, a sukcesów i figury wypadało się trochę wstydzić. W końcu trochę przestałam się utożsamiać z dziewczynami. Nie chciałam być taka jak one. Nie chciałam mieć kompleksów i wstydzić się robienia rzeczy, z których jestem dumna. Chciałam mówić i myśleć o sobie dobrze, zamiast w każdej rozmowie sztucznie zaniżać swoją wartość. Chciałam móc być dziewczyną, ale nie taką. Oczywiście w ciągu swojego życia poznałam kilka szczerych, życzliwych dziewczyn, z którymi nie bałam się przyjaźnić, ale to zawsze była mniejszość. Mam wrażenie, że nadrobiłam w ciągu ostatniego roku, uczestnicząc w Klubie Otwartej Szuflady.
Wtedy też zaczęłam rozumieć, że nie jestem jedyną, która nie chciała być taka jak inne i która trochę bała się tej damsko-damskiej przyjaźni. Jak się tak dłużej zastanowiłam, ten stan rzeczy był całkiem logiczny. W końcu od małego częściej lub rzadziej słyszałyśmy na przykład, że faceta trzeba pilnować, bo jak nie to pójdzie do innej. No to jak przyjaźnić się z jakąkolwiek dziewczyną, skoro ona teoretycznie może w ułamku sekundy zniszczyć nam życie? (Pomijam już traktowanie mężczyzn jak niczego nieświadome, bezrozumne istoty, którym penis wskazuje drogę – to temat na inną notkę). Mamy też zakodowane, że cudze samopoczucie jest ważniejsze niż nasze, więc jak mamy rozmawiać szczerze, skoro nasze słowa mogłyby kogoś urazić? Robimy sugestie, z nadzieją, że druga osoba się domyśli, ale ona rzadko to robi, więc nosimy w sobie frustrację. Czasem oczywiście komuś się wygadamy, ta osoba pewnie powtórzy kolejnej i ostatecznie ta, która nas wkurza, i tak się dowie – ale to już nie nasza wina, tylko któregoś ogniwa łańcuszka, który puścił parę z ust. Często też słyszałyśmy, że czegoś nam nie wypada – nosić za głębokiego dekoltu, za krótkiej sukienki, mieć zbyt spiętych włosów lub zbyt rozpuszczonych, być poważną lub śmiać się za głośno. Stosujemy się do tych zasad, żeby nikomu nie podpaść, a później spotykamy dziewczynę, która łamie je beztrosko, a przy tym wydaje się być szczęśliwa i nie wygląda, jakby czegoś jej w życiu brakowało – no jak tu ją lubić? Jak przyjaźnić się z kimś, kto ma odwagę robić rzeczy, o których my wstydzimy się choćby pomyśleć?
Tak nas wychowano – na swoje konkurentki. I czasem się może lubimy, ale nigdy nie tracimy czujności. Wystarczy już tego. To strasznie męczące i tracimy przez to energię, którą mogłybyśmy zużyć na, no nie wiem, choćby spełnianie marzeń i podbój świata. 😀 Ostatni rok pokazał mi, że wokół jest naprawdę mnóstwo fantastycznych dziewczyn, z którymi można śmiać się i płakać i nie trzeba się martwić, że zaraz dowiedzą się o tym osoby trzecie. Odsłoniłam przy nich swoje najwrażliwsze miejsca, a one czule się nimi zaopiekowały. Zaprzyjaźniłam się z dziewczynami i nic złego mi się nie stało. Tak, kiedyś wolałam chłopaków. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez otrzymywania i dawania kobiecego wsparcia, a bycie dziewczyną daje mi siłę, zamiast wzbudzać chęć dopowiedzenia: ale nie taką jak inne.
Chcę być taka jak inne – bo wszystkie jesteśmy wyjątkowe.