Pomiędzy tymi dwoma tekstami jest kilkadziesiąt (kilkaset?) innych i prawie dwa lata różnicy. I choć nie jest to dziennik, a na wpisywanie dat wpadłam dopiero pod koniec, to z kartki na kartkę widać, jak coś się zmienia. A może tylko ja to widzę?
Dziś zauważyłam, jak na pierwszych stronach zeszytu próbowałam naoliwić trybiki ukrytej we mnie pisarskiej machiny, która kiedyś sprawiła, że napisałam w życiu ze trzy książki, ponad sto wierszy, wiele opowiadań i jeszcze więcej historii z otwartym początkiem i końcem. Jesienią 2020, pisząc o tym, co zauważyłam tamtego dnia, machina trzeszczała smętnie, wiedząc, że to jej być albo nie być – że jeśli nie zadziała, pójdzie na złom, a jej miejsce zajmie chomiczek w kołowrotku, napędzający mnie do pięcia się po szczeblach kariery.
Widzę, jak próbowałam pisać o rzeczach ważnych z poczuciem, że nie są ważne dla nikogo innego, a więc nie są warte marnowania atramentu i kartek. I chociaż pisałam o tym, co dźgało mnie palcem w serce, wygładzałam to, uładniałam i poprawiałam, aż nie stało się bardziej cudze, łatwiejsze, akceptowalne. Widzę, jak powoli z tego wychodziłam i z kartki na kartkę, z każdym środowym spotkaniem w Pisalni, odkrywałam zapomniane myśli, uczucia zepchnięte w najciemniejszy kąt nieważności, ale też nieśmiało pokazywałam swoje poczucie humoru i ile historii mam w głowie, aż zardzewiała dotąd machina ruszyła na dobre. Ogarnęłam, że umiem pisać i że to nie jest tylko moje zdanie. I że pora przestać się tego wstydzić i temu umniejszać.
Sama się zdziwiłam, jak bardzo się wzruszyłam, gdy po napisaniu ostatniego tekstu zakładałam gumkę na okładkę, jak to zwykle robię po pisaniu. Tym razem, zamiast odłożyć notes na bok i zająć się innymi rzeczami, trzymałam go w rękach, jakby próbując oszacować, ile ważą moje ciężary, które zdejmowałam sobie z barków przy użyciu pióra i atramentu. Aż dziwne, że wszystkie niepokoje, radości, rozterki i codzienne myśli zmieściły się w czymś tak niedużym. I najzwyczajniej w świecie poczułam dumę, że nie nie porzuciłam tego notesu. Nie porzuciłam pisania.
Nie wszystkie teksty z zeszytu poszły w świat (i nie wszystkie pójdą), ale wszystkie są ważne. Te osobiste są inne od tych prosto na bloga, ale każdy jest prawdziwy. Zapisanie jednej z ostatnich kartek, postawienie tej ostatniej kropki, było kolejnym momentem, w którym uświadomiłam sobie, jaką drogę przeszłam od coś tam czasem piszę do tak, jestem Pisarką. A to wszystko w jednym zeszycie.