Wpadłam na przegenialny pomysł, aby kupić mojemu narzeczonemu – dbającemu o siebie i regularnie chodzącemu na siłownię – wagę. Nie byle jaką, ale taką, co to oprócz masy ciała mierzy też zawartość tkanki tłuszczowej, sprawdza ogólny stan organizmu i podpowiada, jak żyć.
Myślę sobie – ucieszy się! Będzie mógł monitorować postępy jeszcze lepiej!
No to tak: najpierw zepsuł sobie niespodziankę, bo znalazł i obejrzał paragon (mimo umowy, że nie będziemy przeglądać kartek i paragonów, które znajdziemy, aż do świąt. I to, że leżał na środku kanapy to żadne wytłumaczenie, Tomasz!).
Później okazało się, że nie zaczaił, ile ta waga ma funkcji, więc nie wywołała przewidywanego zachwytu. W końcu wyjaśniłam, co i jak i wreszcie pojawiła się nutka ekscytacji – bo gadżet, bo nowe informacje, bo aplikacja!
Tomasz wszedł na wagę i wpadł w samouwielbienie – dostał 100 punktów na 100 możliwych. Waga stwierdziła, że mój mężczyzna ma idealne wyniki – idealną sylwetkę, zaledwie 16% tkanki tłuszczowej, wiek biologiczny: 21 lat (a tak naprawdę ma 27 i młodą twarz).
Mówię sobie – świetna zabawa, wejdę i ja! Co złego może się stać?
*BOOM!*
Niedobór białka, odwodnienie organizmu, o 3 kg za dużo tłuszczu, a zegar biologiczny wybił 52 lata. Pozostało mi jedynie wrócić do łóżka i czekać na śmierć.
Nie ma co, strzeliłam sobie w kolano tym prezentem.
*je chipsy i płacze*
Oby ci bateria padła, przeklęta wago!
Jakby co, finał historii jest taki, że waga wypadła z piątego piętra, a sprzedawca na Allegro dostał jedną gwiazdkę. Dobra, żartuję, wcale tak nie było – ale wciąż o tym fantazjuję.
1 komentarz do “Nie może być za dobrze – czyli dwa słowa o nietrafionym prezencie”