Jestem w sporej części melancholikiem, a to oznacza, że strasznie dużo myślę i ciągle analizuję. Bywam też złośliwa – ale to już nie jest związane z tym typem osobowości. I tak kiedyś siedząc i analizując, zastanawiałam się, co najbardziej wkurza ludzi. Wpadłam na to dość szybko: najbardziej wkurzają osoby, które są szczęśliwe. W ten właśnie sposób znalazłam swój życiowy cel: będę szczęśliwa! Będę tak szczęśliwa, że wszystkim w pięty pójdzie!
Ale najpierw wspólnie zastanówmy się przez chwilę:
Skąd w nas tyle pesymizmu?
Odpowiem na podstawie moich doświadczeń i obserwacji: od małego słuchamy o trudach życia – bycie pesymistą jest łatwiejsze. Myślę, że każdy z nas miał okazję choć kilka razy słyszeć narzekanie, bo jutro znów trzeba do roboty – nie pracy, tylko roboty – a ta robota taka beznadziejna. I od dziecka wiemy, że tą robotę ciężko będzie znaleźć, jak znajdziemy to i tak pracodawca nas będzie oszukiwał jak tylko może, pensji będzie starczać w najlepszym wypadku od pierwszego do pierwszego, bo w sklepach wszystko takie drogie, a jeżeli chcemy sobie pozwolić na jakieś dobro luksusowe (nowoczesny telefon, nowiutki telewizor lub wymarzone wakacje) to bez kredytu się nie obędzie. A później to już wiadomo – kredyt trzeba spłacać, więc trzeba więcej pracować, żeby mieć więcej pieniędzy i nic już z tego życia nie ma – tak tylko człowiek wstaje, idzie do tej roboty, wraca, a tam tona prania do zrobienia, drugie tyle do złożenia, obiad się sam nie gotuje, tylko go trzeba przygotować, a to tyle trwa i jak się to wszystko zrobi to już w ogóle nie ma czasu na nic więcej, więc tylko idzie się spać… i na drugi dzień to samo. I tak całe życie.
I słuchamy tego i myślimy sobie: hej, my jesteśmy inni! My sobie z tym poradzimy, w końcu świat się zmienia! Pracę zawsze można zmienić, budżet można zaplanować, pieniądze można odkładać, a toksycznych ludzi unikać! Będziemy spełniać marzenia i zwiedzać świat! A kiedy podzielimy się swoimi pełnymi nadziei na lepsze jutro wnioskami, ludzie są już przygotowani, żeby sprowadzić nas do parteru: wjeżdża seria poczekaj, aż…/zobaczysz, jak… Znacie to, prawda? Zaczyna się w latach szkolnych: myślisz, że teraz masz ciężko? Poczekaj, aż pójdziesz do roboty, zatęsknisz za szkołą! A później to już dowolnie, jak tylko ich fantazja poniesie: zobaczysz jak się wyprowadzisz, że to wszystko tyle kosztuje, że się nie da odkładać. Albo bardzo standardowe: poczekaj, aż będziesz starszy, to zrozumiesz, jak to naprawdę wygląda. Myślę, że rozumiecie, o co chodzi.
Jeżeli mimo to się nie poddajemy i walczymy o nasze szczęście, wciąż możemy liczyć na życzliwych. I nie wiem, jak Wy, ale ja przez długi czas w pewnym sensie bałam się próbować nowych rzeczy i podejmować bardziej wymagające wyzwania, bo bałam się, że usłyszę ciekawe, kiedy ci się znudzi albo że jeśli coś mi nie wyjdzie, otrzymam pobłażliwy uśmieszek i komentarz no i sama widzisz, jak jest lub – co gorsze – a nie mówiłem?
Może nie wszyscy doświadczyliśmy kumulacji tych wszystkich zjawisk, ale wydaje mi się, że to, co opisałam, nikomu z nas nie jest obce.
Dwa zdania, które pomagają mniej się martwić
Spędzałam i nadal spędzam dużo czasu w internecie i wbrew opinii, że internet ogłupia, udało mi się tam znaleźć dwie mądrości, które sprawiły, że pomyślałam: hm… to ma sens… Nie podam autorów tych sentencji, bo internet – pomocnik i wredny kłamca w jednym – nie daje mi 100% pewności co do nich. Przepraszam też, jeśli którąś z sentencji przekręcę, ale myślę, że mimo wszystko zrozumiecie, o co mi chodzi.
Na końcu wszystko będzie dobrze. Jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to jeszcze nie jest koniec.
Internet twierdzi, że powiedział to John Lennon. Ale później podpowiedział mi jeszcze z pięciu innych autorów. 🙂
Tak czy inaczej – chcielibyście czytać książkę (lub oglądać film), w której główny bohater napotyka problem, myśli sobie: oh, ok… i… tyle? Siada i nic nie robi albo ewentualnie dostajemy wywód na kolejne sześćdziesiąt stron, że życie jest beznadziejne? Myślę, że nie – chcemy bohaterów, którzy inspirują i z którymi możemy się utożsamiać. Uwielbiamy te chwile napięcia, w których bohaterowi wszystko wali się na głowę i kiedy myślimy, że już po nim, mamy zwrot akcji – nasz ulubieniec wpada na genialny pomysł lub jego przyjaciele pojawiają się – bo w porę połączyli wątki – i pomagają mu zrobić porządek. Albo też, dzięki zwykłemu splotowi przypadkowych zdarzeń, „tak po prostu” wychodzi z opresji.
Dlaczego sami nie mielibyśmy być takimi bohaterami? Jeśli chcemy nimi być, warto wierzyć, że jeśli jest ciężko i nadal nie udało nam się poukładać spraw tak, jak byśmy chcieli, to zaraz będziemy mieć zwrot akcji i wydarzy się coś, co nam pomoże. Trzeba też mieć w pamięci kolejne zdanie.
Dziś jest ten dzień, o który martwiłeś się wczoraj – warto było?
Zapytajcie o to kiedyś sami siebie. Założę się, że w większości przypadków odpowiecie, że nie. Bo może i macie za sobą ciężki dzień, może jesteście źli, zmęczeni, ale wiecie, co? Daliście sobie radę i możecie być z siebie dumni. A prawdopodobnie rzeczy, o które poprzedniego dnia się martwiliście, rozwiązały się w dużej części same, bo akurat coś wydarzyło się w tym momencie, w którym powinno. A jeśli nie rozwiązały się same, być może daliście im radę o własnych siłach i zgodnie z planem – tym lepiej! Niestety, jest jeszcze druga opcja – wszystko poszło tak, jak sobie zaplanowaliście w swoim czarnym scenariuszu (o Wy paskudy! Ładnie to tak pisać czarne scenariusze?). W takim wypadku możecie… odetchnąć. Ten dzień się skończył.
Nie cierpię słyszeć od ludzi bezmyślnie powtarzanego będzie dobrze – za to lubię w to wierzyć. A jeżeli się w to wierzy, na każdy nowy problem reaguje się słowami: ha, losie, naprawdę? To wszystko, na co cię stać?! A później dodajemy szybko w myślach: to nie było wyzwanie, to nie było wyzwanie, to nie było wyzwanie! 😀
Szczęścia trzeba się nauczyć
Zewsząd jesteśmy bombardowani proroctwami na temat tego, co może pójść nie tak, jeżeli zdecydujemy podjąć jakieś działanie. Słyszymy o tym, jakie tragedie dzieją się dookoła nas i czasem sami siebie nakręcamy, zbyt długo myśląc o problemach, zamiast zastanowić się, jak je rozwiązać. Łatwo dać się przytłoczyć, zmiętosić, stanąć w tłumie podobnych do nas i narzekać razem z nimi. Narzekanie jest bardzo łatwe, ale niczego nie zmienia.
Za to dużo może zmienić, jeżeli nauczymy się skupiać na trochę innych rzeczach. Na tym, że danego dnia możemy dłużej pospać; że kupiliśmy ulubioną czekoladę w promocji; że zostaliśmy za coś pochwaleni w pracy; że znaleźliśmy czas, żeby w końcu zrealizować tę małą rzecz, za którą braliśmy się od tygodnia; że zrobiliśmy trening, choć strasznie nam się nie chciało… I tak dalej i tak dalej…
Podejrzewam, że większość z Was pomyślała teraz, że jak się ma poważne problemy, to się nie ma czasu zastanawiać nad takimi pierdołami. Ale jestem przygotowana na to, że tak pomyśleliście! 😀 Po pierwsze, poważny problem dla każdego znaczy coś innego – to może być chłopak, który miał zadzwonić, a nie dzwoni, to może być brak pieniędzy na trzecią parę wymarzonych butów, to może być chory członek rodziny. Każdy ma inną wrażliwość i inny bagaż doświadczeń. Po drugie, skupianie się na miłych drobnostkach jest ważne właśnie szczególnie wtedy, gdy ma się ten poważny problem.
Wspomniałam już przy okazji pisania o czterolistnej koniczynce, że mój tata chorował na alzheimera. Razem z mamą zajmowałyśmy się nim – od momentu diagnozy – przez około trzy lata. Gdybym skupiała się tylko na tym, że dzień w dzień obserwuję, jak stan taty powoli się pogarsza i jest przy nim coraz więcej pracy, dostałabym świra. Tamte lata pamiętam jak przez mgłę, ale to, co pamiętam bardzo dobrze, to że bardzo łapałam się właśnie tych małych rzeczy i starałam się dużo śmiać. To pozwalało naładować baterie, które na co dzień potrafiły się wyczerpać bardzo szybko.
Na koniec chcę tylko napisać, że każdy ma gorsze dni, każdy ma czasem dość – to normalne. Ale jeśli nauczymy się optymizmu, takich dni będzie coraz mniej i będą coraz szybciej mijać. 😉