W czwartek, czy tam w piątek (kto by się przejmował dniami tygodnia) obudziłam się i od razu zaczęłam myśleć o tym, co mi się śniło. Pamiętałam, że mój sen był mega dynamiczny, znów ratowałam komuś życie albo próbowałam ocalić świat. To, co utkwiło mi w pamięci, to że na samym końcu zjawiła się Hiszpańska Inkwizycja, a ja zatrzymałam się i powiedziałam: o, nie spodziewałam się! I na tym urwał się mój sen.
Później ogarnęłam się, przebrałam w biurową piżamę i o 7.59 podłączyłam się do sieci firmowej.
Cały ten homeoffice…
Praca w domu nie jest łatwa. Po pierwsze dlatego, że mój współlokator narzeczony również ma hołmofis, a ponieważ obsługuje w firmie zgłoszenia od klientów, ciągle dzwoni mu telefon, a on łazi i gada, pracować się nie da… Później wraca i mówi do mnie: a ty? Czemu nie dzwonisz?! JESTEŚ Z HANDLOWEGO!
Nie dzwonię, bo jestem miłym handlowcem – daję klientom czas na wypicie pierwszej kawy. Nie jestem potworem.
Na początku było całkiem spoko – ja i Tomek rozmawialiśmy ze sobą. Ale odkąd zaczęły pojawiać się dialogi:
– A kojarzysz tego łysego z siłowni?
– … który to?
– No ten łysy.
… to jakoś tak stopniowo zaczęliśmy z tych rozmów rezygnować. Czasem robimy sobie przerwy, żeby popatrzeć z naszym psem przez okno. Wcześniej jedną z naszych ulubionych rozrywek był parkingowy tetris (chyba każdy wie, jak się parkuje na dużych osiedlach) – patrzyliśmy, kto trąbi i na kogo, czy ktoś do tej osoby wyjdzie, a jeśli tak, to czy się pobiją.
Teraz ludzie nie ruszają swoich aut, więc po wyjrzeniu przez okno widzimy kolejkę do osiedlowego sklepu. Zwykle liczy trzy osoby i ZWYKLE zachowują one między sobą odpowiedni odstęp.
A my, jak ten osiedlowy monitoring: patrz go, patrz. TO NIE SĄ DWA METRY! Czy ona nie stała tu też wczoraj? Czemu nie zrobi jednych większych zakupów na dłużej? … Co? Dziecko? CZY TO SĄ DZIECI?! Oooo, to już na pewno nie są dwa metry! Halo, policja!
A nasz pies nam wtóruje, szczekając: e, ty! Ty bez psa! Do domu!
I tak śmiejemy się i dokazujemy całe dnie.
Zajęcia dodatkowe
Jestem prostym człowiekiem po szkole aktorskiej – policealnej, ale jednak. Wspomnienia z nią związane budzą we mnie ambiwalentne uczucia, ale muszę przyznać, że przez dwa lata nauczyłam się tam jednej dobrej rzeczy: przyjmowania okazji, które się trafiają. Uczono nas: jeśli ktoś zapyta cię, czy możesz coś zrobić, najpierw się zgódź, a późnej pomyśl, jak to zrobić.
Przekładając to – mniej więcej – na moją codzienność, kiedy brat zapytał mnie, czy chcę wziąć udział w kursie uczenia maszynowego, niemal bez wahania odpowiedziałam: no jasne!
(Jeśli w przyszłości znów będę pisać notkę do siebie z przeszłości, to będzie prawdopodobnie ten moment, w którym podejdę do siebie i się spoliczkuję).
Nie wdaję się w szczegóły, ale niewiele rozumiem z tego, co dzieje się w tym kursie. Oczywiście – bawię się przednio, walczę dzielnie z każdym zadaniem i po czterech godzinach ślęczenia nad jednym jestem dumna, ale szczęśliwa, że udało się je rozwiązać… Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że reszta świata radzi sobie z nimi milion razy lepiej.
Przypomina mi to imprezę, na której kiedyś byłam: mnóstwo planszówek, ognisko, co druga dziewczyna to Ania, a co drugi gość studiuje matmę i/lub fizykę, i/lub informatykę. Ten kurs to właśnie taka impreza.
Z mniej intelektualnych rozrywek, staram się zapewnić sobie trochę ruchu, żeby – między ośmioma godzinami pracy i czterema godzinami kursu – wyciągnąć choć trochę nogi z rzyci i wyprostować kręgosłup. Z racji tego, że mi on ostatnio wysiadł, w mijającym tygodniu mogłam jedynie się rozciągać, pompować pośladki i wzmacniać brzuch – żeby ten kręgosłup był jednak trzymany przez coś więcej, niż zasady moralne.
Jeśli lubicie tańczyć, polecam playlistę z całkiem spoko muzyką do zumby – można poskakać i poczuć się jak w przedszkolu. To będzie kolejna rzecz, którą będę robić, jak już z plecami będzie ok.
Inne problemy pierwszego świata
Siódmy dzień pracy w domu: czy Tomek zawsze miał takie brwi?
Dzień dziewiąty: w mieszkaniu skończyły się wygodne miejsca.
Ogólnie nie jest źle. Jesteśmy introwertykami – lubimy być w domu. Mamy Netflixa, a ja śledzę promocje na Steamie. Mimo to za ludźmi z biura trochę tęsknię. Za kawą z dziewczynami, opowiadaniem sobie memów z kolegą z biurka obok, za omawianiem na żywo przypadków trudnych klientów i wspólnego wymyślania możliwych rozwiązań, innych niż płakanie w poduszkę…
Kiedy będzie już po wszystkim i znów się spotkamy, będziemy już całkiem innymi ludźmi – i prawdopodobnie grubymi uroczo kulistymi.
A co u Was? Siedzicie w domu? Też zaczynacie zauważać rzeczy, o których wcześniej nie mieliście pojęcia? 😀