Okej - wiesz już, jak zaplanować tydzień (a jeśli nie wiesz, przeczytasz o tym we wcześniejszej notce). Dzisiaj chciałabym się skupić na tym, co może Ci przeszkadzać w planowaniu i w realizacji zadań, a przede wszystkim - jak sobie z tym poradzić.

Za dużo na raz

Błędy w planowaniu tygodnia będą się zdarzać na początku, a potem raz na jakiś czas, jak za bardzo poczujesz, że wymiatasz – zapełnisz dni trochę za bardzo. W skutek tego albo okaże się, że zadań na liście jest strasznie dużo i nie wiadomo, w co włożyć ręce, a czas leci, albo odhaczysz 75% zadań jednego dnia, a kolejnego Twoja produktywność spadnie o 150% i zaczniesz się zastanawiać, co jest z Tobą nie tak. Odpowiadam: nic, wszystko w porządku, po prostu trzeba zrobić porządek w tabelkach. 😀 Po pierwsze, zawsze wróć w takiej chwili do tego, jaki efekt chcesz osiągnąć na koniec tygodnia – chwyć zadania, które przybliżą Cię do tego celu, a resztę przerzuć na kolejny dzień, tydzień albo w ogóle odpuść. Jeśli nie masz siły do działania, ale mimo to chciałabyś odhaczyć parę zadań, spójrz w przyszłość – co masz zaplanowane na kolejne dni? Może jest tam coś, co możesz zrobić z herbatką pod kocem albo po prostu powoli, w swoim tempie, żeby odhaczyć, ale się za bardzo nie zmęczyć? Spróbuj się za to wziąć – zwolnisz sobie czas w kolejnych dniach i być może uda Ci się wtedy nadrobić te bardziej wymagające tematy.

Jeśli żaden ze sposobów Cię nie przekonuje i czujesz wewnętrzny opór, posłuchaj siebie i odpuść. Lepiej teraz odpocząć, naładować akumulatory i dojść do celu trochę później, niż w ostatniej chwili paść z wycieńczenia 30 cm przed metą i nie mieć siły się nawet doczołgać.

Samo się nie robi

Z mojego doświadczenia wynika, że sam robi się tylko bałagan. Gdyby wszystko przychodziło nam z taką łatwością, z jaką nie odkładamy rzeczy od razu na swoje miejsce, świat byłby lepszy. Zadania też się niestety same nie wykonają i może się zdarzyć, że w połowie tygodnia spojrzysz w tabelki, poczujesz nieprzyjemny dreszcz na plecach i pomyślisz, że nic nie zrobiłaś. W takich momentach, zamiast się za to biczować, poświęć energię na rozłożenie tematu na czynniki pierwsze i zadaj sobie moje ulubione pytanie: dlaczego?

Może zadania, które sobie wpisałaś, były trochę za mało precyzyjne, a przez to wydawały się olbrzymie i robiłaś wszystko, żeby się za nie nie zabrać? Jeśli miałaś wpisane np. pisanie książki, to w jakim momencie możesz odhaczyć to zadanie? Jak masz do niego usiąść, jeśli masz tylko 15, 30, 60 minut, a na bank potrzeba więcej? Kiedy możesz przerwać i wziąć się za kolejną rzecz? Jeśli czujesz, że właśnie w tym może tkwić problem, zastanów się, w jaki sposób możesz rozbić cele na mniejsze części albo jak możesz je doprecyzować. Jeśli chodzi książkę, możesz pisać ją przez określony czas, możesz wyznaczyć sobie jakąś liczbę słów do napisania, możesz umówić się ze sobą na napisanie jednego rozdziału (o ile oczywiście masz na niego pomysł i wiesz na tyle dokładnie, co ma się w nim znaleźć, że nie będziesz się zastanawiać ile to jest jeden rozdział). Jeśli chodzi o pisanie, lubię też zdjąć z siebie presję, dlatego obok tematu notki czy postu na IG, który mam w planie pisać, dopisuję: SZKIC. Wtedy wiem, że muszę po prostu zrobić zrzut z głowy, nakreślić kształt, a doborem synonimów i zmianą kolejności akapitów zajmę się w innym terminie.

To nie to? W takim razie zrób sobie mały test – wypisz wszystko co zrobiłaś. Może się okazać, że zrobiłaś całkiem sporo rzeczy, którymi mogłabyś zapełnić jeszcze dwie czy trzy listy. Jeśli tak jest, nic dziwnego, że nie jesteś w stanie zrobić nic więcej! Jeśli to ten przypadek, szczególnie zachęcam Cię do przeanalizowania tego, w jaki sposób zaplanowałaś swój tydzień i czy to, co zrobiłaś, to na pewno rzeczy ważne dla Ciebie. W końcu rozpisałaś wszystko po to, żeby znaleźć czas na to, na czym Ci zależy – szkoda byłoby wypełniać Twoje okienka czasowe planami innych ludzi.

Może być też tak, że planujesz dla samego planowania, może chciałaś się w ten sposób zmobilizować do działania, ale tak naprawdę potrzebujesz odpoczynku, a nie motywacyjnego kopniaka. Jestem zdania, że z tym nie warto dyskutować. Oczywiście są etapy w życiu, że trzeba trochę docisnąć, ale po nich zawsze powinien nastąpić odpoczynek. Jeśli faza dociskania trwa za długo, w którymś momencie po prostu tracimy siły i chęci – u jednych nastąpi to wcześniej, u innych później, ale nastąpi. Może to właśnie ten moment, że zamiast dokładać sobie zadań i zapełniać tabelki, powinnaś przede wszystkim zaplanować trochę relaksu?

Ostatnim, ale równie prawdopodobnym powodem może być to, że zadania nie są dla Ciebie dość ważne. Może nie tak w ogóle, ale na tym etapie życia. Może po prostu masz inne priorytety? W moim przypadku taką rzeczą jest powrót do gry na basie, który obiecuję sobie prawie co miesiąc. Uwielbiałam grać, brakuje mi tego i zawsze mnie to odprężało. I tu pojawia się ale – żeby grać, musiałabym przesunąć pracę nad blogiem na późniejszą godzinę, przez to siedziałabym dłużej przy komputerze, szła później spać itp. Dodatkowo wcale nie mam w planie grać znowu w zespole, bo na to już kompletnie nie znalazłabym czasu, więc moją motywacją jest jedynie własna przyjemność – a to w tej chwili za mało, żebym zdecydowała się na dołożenie sobie kolejnego zajęcia. Może z Twoimi zadaniami jest tak samo? Może po prostu to nie ten czas?

Lista zadań ułatwi Ci planowanie tygodnia

Z każdej strony ciągle coś

Wiem, jak jest. Wpiszesz sobie wszystko elegancko w tabelki, siadasz do pracy i nagle zjawia się ono – życie. W otoczeniu swoich dworzan, czyli ludzi, którzy dorzucają Ci mikrosprawy do załatwienia. Zanim jednak rzucisz wszystko, żeby zacząć realizować to, z czym właśnie ktoś się do Ciebie zwrócił, zatrzymaj się i weź głęboki wdech. Zaplanowałaś coś sobie, tak? To jest teraz Twój czas, tak? Oddychaj dalej i odpowiedz mi: jaki jest powód, dla którego musisz już, natychmiast zrezygnować ze swoich planów na rzecz tych, które ktoś ma wobec Ciebie?

Kiedyś pojawiła się w mojej głowie myśl, która do dzisiaj się nie odczepiła – jeśli nie zadbam o swoje plany i swój czas, nikt tego za mnie nie zrobi, bo raczej dla każdego są ważniejsze jego sprawy. A na przykładzie – jeśli nie powiem, że dziś o 19.00 siadam i piszę, to nikt mi nie każe usiąść i pisać, bo raczej każdy znajdzie mi co najmniej po kilka ważniejszych spraw i ogólnie każdy będzie wiedział, jak mogłabym lepiej wykorzystać ten czas. (Jako wyjątek muszę tu jednak podać mojego męża, który co wieczór mnie pyta, czy dzisiaj coś piszę, a mnie głupio odpowiedzieć, że nie :D).

Jestem introwertyczką, więc raczej wszyscy są przyzwyczajeni, żeby do mnie nie dzwonić, ale przezornie, gdy siadam do pracy w skupieniu, wyłączam powiadomienia i wibracje i odwracam telefon ekranem do dołu, jak najdalej od siebie. Nie odpalam też fejsa w przeglądarce, wyłączam Discorda, zakładam słuchawki. Polecam zrobić to samo – postaraj się raczej tak wszystko poukładać, żebyś to Ty decydowała, kiedy przerywasz pracę. Dokończ zadanie, a dopiero później zrób sobie przerwę na sprawdzenie powiadomień i nieodebranych połączeń.

Drugi rozpraszacz, jaki może łatwo Cię dopaść, to Twoje własne natrętne myśli i sprawy, które nagle Ci się przypominają i twierdzą, że są pilne. Na takie przypadki dobrze mieć pod ręką kartkę – to może być gotowy szablon zadań albo po prostu notatnik. Spisuj wszystkie pierdółki, które Ci się przypomną – zapłacić za…, zamówić X…, zadzwonić do Y… . Wiem, że w momencie, w którym się przypominają wydaje się, że nie mogą czekać ani chwili dłużej, ale zwykle są to zadania, które i tak leżały od tygodnia czy dwóch i dodatkowy kwadrans nie wpłynie na nie negatywnie. Zapisanie sprawi, że nie będziesz powtarzać ich w myślach – będziesz spokojna, że o nich nie zapomnisz i tak jak w przypadku wiadomości czy połączeń, odhaczysz którąś pierdółkę po tym, jak skończysz to, co akurat robisz.

Nie podpowiem niestety nic, jeśli chodzi o rozpraszacze w wieku 0-9 lat, które biegają i potrzebują uwagi, nie znalazłam też jeszcze sposobu na męża, który ma mi najwięcej do opowiedzenia wtedy, kiedy zakładam słuchawki, ale jak tylko będę coś wiedzieć w tym temacie, napiszę notkę. 😀

Stado niechcemisiów

Pamiętasz program Jedyneczka? W dzieciństwie miałam płytę z piosenkami i pamiętam, że w jednej z nich refren brzmiał: mi się nie chce tego robić, jeszcze mi się nie chce wstawać, mi się dzisiaj to nie uda, mi się zdaje, że to strasznie trudna sprawa. Mi się nie chce nawet bawić, czytać bardzo nie chce mi się, taki jestem dziś zmęczony, że dzień cały leżeć mi się marzy dzisiaj. Znasz ten stan, prawda? 😀

Mogłaś już zauważyć, że jestem fanką odpoczywania i nie dociskania kolanem, jeśli nie czuję się na siłach. Warto jednak nauczyć się rozpoznawać, kiedy to zmęczenie, a kiedy niechcemiś – bo z misiem można, a nawet powinno się pracować. 😀 Nie zaszkodzi posłuchanie go raz na jakiś czas, ale słuchanie go za często może spowodować nagromadzenie się zadań w jednym terminie, pracę pod dużą presją, a ostatecznie być może nie dotrzymanie jakiegoś terminu albo niewykonanie zadania na satysfakcjonującym Cię poziomie, a to już nie brzmi przyjemnie, prawda? Z tego powodu, jeśli poczujesz opór przed działaniem i wyczujesz, że jednak nie jest to objaw zmęczenia, a jedynie chęć odwlekania pracy w nieskończoność, polecam zadać sobie moje drugie ulubione pytanie: co się stanie, jeśli tego nie zrobię?

Odpowiedzi mogą być różne: od nic po cała moja dotychczasowa praca może pójść z dymem. Te odpowiedzi będą się też różnić w zależności od momentu, w którym padnie pytanie. Przykładowo: gdybym nie zaczęła pisać tej notki w zeszły poniedziałek, co by się stało? Nic. Miałabym jeszcze kilka dni na rozpoczęcie pracy nad szkicem, zwłaszcza że miałam już spisane tematy, które chciałabym poruszyć. Co by się stało, gdybym nie zaczęła pisać we wtorek? Wciąż nic, choć odpowiadam już z mniej czystym sumieniem, bo wiem, że nie zaczęłabym też w środę – wtedy piszę z dziewczynami z Pisalni, a po tym nie mam już czasu, żeby zrobić cokolwiek innego. Zrobiłoby się już nieco niebezpiecznie i powoli zaczęłabym zdawać sobie sprawę, że będzie trochę tekstu do napisania i z pewnością zajmie to więcej czasu, niż zakładam. Dlatego gdybym zapytała siebie w czwartek: co się stanie, jeśli dziś nie zacznę pisać? odpowiedź brzmiałaby już: będę musiała poświęcić więcej czasu w piątek i mieć całą notkę gotową od razu. Nie będę mieć wolnej niedzieli, bo na pewno będę chciała coś poprawić, na pewno zabraknie mi jakiegoś zdjęcia i będę je musiała zrobić, a nie zrobię tego w sobotę, bo będę cały dzień poza domem. W sobotę na imprezie nie będę się dobrze bawić, bo będę mieć ciągle z tyłu głowy, co muszę zrobić w niedzielę, zamiast odpoczywać po byciu towarzyską rozgwiazdą. Już czuję nieprzyjemne mrowienie na plecach, ale co by się stało, gdyby niechcemiś wygrał? Nadeszłaby niedziela – pisałabym tę notkę jak szalona, żeby tylko zdążyć, więc na pewno nie byłaby tak dobrej jakości jak bym chciała. Albo znów zadałabym sobie pytanie: co się stanie…? A stałoby się to, że nie mogłabym tej notki dziś opublikować. Miałabym wyrzuty sumienia, że zadeklarowałam się, że coś wrzucę, a nie wrzuciłam – i to nie z przyczyn ode mnie niezależnych, tylko z powodu moich własnych wyborów. I ten ciąg przyczynowo skutkowy dołączyłby do plebiscytu Żenad Życia, które przypominałyby mi się na 42 sekundy przed zaśnięciem. I mając ten obraz przed oczami o wiele łatwiej jest wstać z kanapy i zacząć pisać.

Czasem jeśli teraz tego nie zrobisz dołożysz sobie więcej pracy na kolejny dzień, zrezygnujesz z czasu dla siebie, nie odprężysz się po ciężkiej pracy, wkurzysz się godzinę później. Dlatego pytaj samą siebie i bądź szczera, odpowiadając – nie musisz się nikomu z tego tłumaczyć, a w ten sposób najłatwiej ocenisz, czy to potrzeba odpoczynku, czy tylko niechcemiś, którego możesz łatwo wziąć pod pachę, posadzić obok siebie i wziąć się do pracy.


To chyba wszystkie przeszkadzajki, które przychodzą mi do głowy, a mogłyby utrudnić Ci życie. Jeśli jeszcze jakieś przychodzą Ci do głowy, daj znać – w komentarzu albo na Instagramie – i poradzimy sobie z nimi razem. 😀