Tak, jestem tym człowiekiem, który lubi oglądać zdjęcia z pięknych miejsc i myśli sobie "wow, jak super byłoby kiedyś tam być! Jak tylko wynajdziemy teleport, to zaraz tam lecę!" - bo strasznie ciężko jest mi się ruszyć z domu. Wraz ze zbliżającą się podróżą, rośnie we mnie napięcie. Mimo listy rzeczy do spakowania, przygotowanej na Trello, ciągle się zastanawiam, czy na pewno o niczym nie zapomniałam. Bo przecież mogłam zapomnieć wpisać na listę, prawda? Prawda. I klęska gotowa.

Lubię być wszędzie wcześniej. Pociąg odjeżdża o 12.30? Czyli bycie o 12.00 na dworcu będzie w sam raz. Samolot odlatuje o 15.00? Od 13.00 czekam na lotnisku w gotowości. To pozwala mi na spokojnie ustalić, co, gdzie, kiedy, którędy, w razie wątpliwości mogę jeszcze wygooglować coś w telefonie. Oczywiście, że zostaje wtedy sporo czasu na czekanie. Prawie nigdy wtedy nie czytam, bo nie mogę się skupić na lekturze z obawy, że umknie mi coś istotnego dookoła albo przegapię ważny komunikat. Zamiast tego wolę nadrobić towarzyskie zaległości na komunikatorach albo porozglądać się, popatrzeć na ludzi, obczaić, którzy z nich podróżują po raz setny, a którzy po raz setny, ale stresują się tak samo jak na początku – z tymi przybijam w myślach piątkę. Czasami wymyślam im też życia i ścieżki, które doprowadziły ich tu, gdzie są teraz – do poczekalni. A później zastanawiam się, ile z tej historii mogło być prawdą. Zwykle słucham też dialogów dookoła – brzydki nawyk, ale ileż inspiracji on dostarcza! No i pomaga zająć myśli.

Strasznie wybija mnie z rytmu, gdy muszę podróżować z kimś, kto ma zupełnie inne podejście niż ja. Pakuje się bez listy, a później 30 razy po coś wraca, a ja czekam w aucie, żeby móc odjechać razem w stronę zachodzącego słońca albo, co gorsze, jestem na miejscu i już rozważam, czy porzucić tego nieodpowiedzialnego towarzysza podróży, jeśli przyjdzie pora do wsiadania, a jego nie będzie. Denerwują mnie ludzie, którzy mają czasspokojnie zdążą. Może ich zegarki działają inaczej, może robili to już milion razy, nie wiem, ale się wkurzam. A później jeszcze bardziej się wkurzam, że to ja się stresuję, a nie oni, chociaż to oni wszystko opóźniają.

W moim podróżnym stresie kompletnie nie przejmuję się wszelkimi katastrofami, które mogą się wydarzyć po drodze – zginę to zginę, no trudno. Ale jak pomylę pociągi? No, to już gorzej, bo TO będę musiała jakoś odkręcić. Pomyłki rujnują plany. Oczywiście, staram się z tym walczyć. Nie podróżuję na tyle często, żeby ta walka przynosiła szybkie efekty, ale coraz łatwiej przychodzi mi wcielanie w życie zasady koniec języka za przewodnika.

Mimo to wolę gdzieś być niż dokądś zmierzać.

Kiedy to czytasz, ja prawdopodobnie już gdzieś jestem. Raczej nie pomyliłam pociągów ani stacji i bezpiecznie dotarłam do Warszawy. Pierwszy raz, odkąd mamy pandemię, jestem tak daleko od domu i – tak zakładam – wśród tak wielu ludzi. Tutaj już sobie jakoś poradzę, zwłaszcza że nie jestem sama. Zaraz spotkam się z Wiedźmami. Ale o tym innym razem. 😀