Ach, pamiętam ten marzec. A dokładnie to, jak sobie śmieszkowaliśmy w kuchni w pracy, żeby nie dać się ponuremu nastrojowy, który uparcie wprowadzały pogarszające się statystyki. Stwierdziliśmy, że jeszcze będziemy się z tego śmiać. Oczywiście nie wszyscy. No i zamiast klasycznego na zdrowie! po kichnięciu zaczęło funkcjonować koronawirus? Mijały dopiero pierwsze tygodnie z wirusem, a my już mieliśmy trochę dość tego tematu, bo pojawiał się w radiu, przy kawie i w każdej rozmowie z klientem. Były też poważniejsze momenty, kiedy zastanawialiśmy się, że okej, teraz śmieszkujemy, ale co jeśli ktoś z nas faktycznie zachoruje i umrze? Na szczęście sytuacja od razu została rozładowana stwierdzeniem, że będziemy wtedy ulatującymi do nieba aniołkami, które machają przykrótkimi skrzydełkami i twierdzą, że było warto!
Ogólnie w moim mózgu zeszły rok miał tylko dwie pory: początek roku i pandemię. Ale życie się toczyło. Po napisaniu zeszłotygodniowej notki zajrzałam właśnie do tej sprzed roku, w której pisałam o tym, że nie robię postanowień, a zamiast nich wypisałam kilka celów. Wróćcie do tamtej notki, jeśli chcecie sobie przypomnieć, co zaplanowałam. A poniżej o tym, co z tego faktycznie wyszło.
Blog i Instagram
Jeśli chodzi o bloga, to sami widzicie, że z regularnością wciąż różnie, ale walczę z tym. Wiecie już z poprzednich notek, że pomógł w tym Klub Otwartej Szuflady. Tak, będę o nim często wspominać, bo robi dużo dobrego. Podejrzewam, że jeszcze na nagrobku mi napiszą, że Dżoana, ukochana żona i matka, wybitna pisarka, Szufladzianka. Piszę coraz więcej, póki co większość tekstów zostaje jeszcze w zeszycie, a nie pojawia się na blogu, ale pracuję nad tym, żeby proporcje się zmieniły. 😀 No i od czasu Klubu rzeczywiście siadam i piszę, jak tylko coś mi przyjdzie do głowy – nawet, jeśli to jedynie dwa zdania albo żart, który bawi tylko mnie.
Z kolei na Instagramie znaczące zmiany! Właściwie udało się zrealizować to, co postanowiłam: wrzucam to, co akurat mi leży na serduchu. Siatka zdjęć nadal nie jest zbyt spójna, wbrew wszystkim poradnikom, ale hej, pamiętajmy, że to Chaotyczny Niecodziennik – nazwa zobowiązuje!
No i największa zmiana – zaczęłam wrzucać Instastory! Wrzucam drobne głupotki dnia codziennego, ale też przełamałam się i gadam do kamery (również głupotki). Fajne to nawet! 😀
Luzy w kalendarzu
Tu pandemia zdecydowanie sprzyjała! Przez to, że zaczęłam uważniej słuchać siebie i swoich myśli, wyłuskałam trochę priorytetów i odrzuciłam sporo myśli z kategorii bo tak wypada albo nie wypada, bo tak mnie uczono, bo (wstaw cokolwiek innego, co gryzie się z Twoim aktualnym światopoglądem). W ciągu roku pozwalałam sobie na granie w gry, jeśli miałam na to ochotę, nadrabianie zaległości na YouTube albo wydłużanie spacerów z psem. Największe rozluźnienie przyszło na koniec roku, kiedy mieliśmy już z głowy ślub. Nie wyjechaliśmy w podróż poślubną, a ja czułam, że muszę odpocząć. I po prostu ograniczyłam obowiązki do planu minimum – i odpoczywałam. A największym szaleństwem było wzięcie niemal dwutygodniowego urlopu na przełomie roku, chociaż rodzina nie przyjeżdżała na święta i moją główną wizją na ten czas było po prostu siedzenie w domu i oddawanie się rozrywkom, które przyjdą mi do głowy.
Tak, powoli uczę się odpoczywać. A ten odpoczynek sprawia, że nawet trochę zaczynają mnie nudzić te wszystkie rozrywki i mój mózg domaga się nowości, zmian, działania, wyzwania!
Przez to zaczął generować pomysły, popchnął mnie do zrobienia testu Gallupa, kupiłam nawet trzy książki Radka Kotarskiego, żeby zapanierować mój mózg w informacjach. I, co ważniejsze, nawet zaczęłam je czytać!
Ja i moje bycie fit
Czekajcie, szukam odpowiedniego GIF-a.
Okej, mam.
Dokładnie tak. 😀
Tomek z przyczyn pandemicznych przestał chodzić na siłownię, a ja nie cierpię ćwiczyć jak jest w domu – a więc w chwili, kiedy to piszę, nie ćwiczyłam chyba z trzy miesiące, nie licząc pojedynczych dzikich zumb i sesji rozciągania lub jogi dla poratowania kręgosłupa. Ale o regularnych treningach w ostatnim czasie nie ma mowy.
Zamiast tego postanowiłam się więc skupić na jedzeniu. HAHAHAHA, jak chyba każdy podczas pandemii! 😀 Nie no, tak serio to chodzi mi o to, że postanowiłam się pod tym poobserwować, pozamieniać zwykłe chipsy na takie z jarmużu (ale dlatego, że mi smakują – gdyby nie smakowały, to bym tego nie robiła), postarać się pić więcej wody, więcej spać (#pandemia #w5minutZsypialniDoPracy) i jeść spokojniej, żeby przestać się objadać, zacząć szanować sytość, wprowadzić więcej warzyw itd. Małe zmiany, ale faktycznie widzę poprawę w tym temacie.
Na początku roku byłam nawet na Diecie Lidlowej od Dr Lifestyle (odsyłam Was do jej sklepu), ale choć dania były pyszne (i wracam do nich chętnie) to trzymanie się jadłospisu i gotowanie z przepisu było dla mnie strasznie męczące (ja z tych, co chętniej gotują na oko). Dlatego sięgnęłam po e-booka Dr Lifestyle Bez liczenia i ważenia, właśnie dla takich ludzi, którzy nie lubią liczyć kalorii, ale chcą prowadzić zdrow(sz)y tryb życia. E-book faktycznie układa w głowie, tłumaczy pewne mechanizmy i podpowiada, jak z nimi walczyć. Planuję przeczytać go jeszcze raz w najbliższym czasie.
Luźne wnioski na koniec
Uparcie będę twierdzić, że rok 2020 był dobry. 😀 Nawet, jeśli nie zrealizowałam wszystkich celów dokładnie tak, jak je sobie zaplanowałam (czy w ogóle komuś się to kiedykolwiek udało?) to czuję się inną osobą niż byłam rok temu o tej porze. Bardziej świadomą, bardziej odważną, bardziej nastawioną na realizację swoich celów, a nie cudzych, bardziej elastyczną.
Pozostaje jeszcze tylko ogarnąć wizję na 2021 rok… 😀