Ja i moja siostra zawsze miałyśmy długie włosy. Długie, czyli mniej więcej do pasa. Z jakiegoś powodu to zawsze był powód do dumy. Mnie, dziecko, napawała przerażeniem myśl, że kiedyś te włosy mogłyby się w jakikolwiek sposób zepsuć - przerzedzić, zniszczyć, stracić blask. Odkąd pamiętam, mam nawyk dwukrotnego mycia i nakładania odżywki, co zapewniało kosmykom odpowiednią kondycję i efekt wow, kiedy zachodziła taka potrzeba. Jednak w odróżnieniu od włosów Roszpunki z Zaplątanych, które miały magiczną moc leczenia i odmładzania, moje po prostu sobie wisiały i z czasem stawały się coraz bardziej uciążliwe. Ale żeby wyjaśnić, dlaczego obcięcie ich to nie było takie hop-siup, musimy cofnąć się w czasie o około 17 lat.

Teraz mam 8 albo 9 lat i właśnie wpadłam na pomysł, że chciałabym mieć włosy do ramion. Będą latać dookoła głowy, kiedy będę nią kręcić i w ogóle będą miłą odmianą. Z tego dnia pamiętam tylko kilka punktów. Pierwszy – że domowe stanowisko fryzjerskie jest już właściwie przygotowane. Składa się z taboretu i fryzjerskich nożyczek w rękach mojego taty. Punkt drugi – że rodzina zaczyna mnie przekonywać, żebym się nie obcinała. Padają najróżniejsze argumenty, między innymi ten, że przecież zaraz idę do Pierwszej Komunii. Nie rozumiem, co mają tego moje włosy. Jest jakiś regulamin? Jezusowi robi różnicę, w jakiej pójdę fryzurze? W krótkich włosach będę wyglądać gorzej niż koleżanki, z których przecież sporo nie zapuszczało włosów dłuższych niż do ramion? Argumenty padają i padają, ale żaden mnie nie przekonuje. W końcu punkt trzeci – moja siostra wychodzi. Gdzieś dzwoni. Wraca i podaje mi słuchawkę – słyszę jej chłopaka, który oznajmia mi, że jeśli obetnę włosy to nie będziemy się już przyjaźnić. Dopiero to na mnie działa. Odstępuję od swojego pomysłu, stwierdzając, że skoro te włosy są aż takie ważne, to trudno, będę je nosić. Rodzina zauważa jednak, że zepsuł mi się humor (dziwne, nie?) i zaczyna się przekonywanie, że ten chłopak tak tylko powiedział i że jeśli chcę się obciąć, to oczywiście mogę. Nie bardzo chcę w to uwierzyć, brzmiał przekonująco, a ja już obiecałam, a przecież obietnic nie można tak po prostu łamać. Ostatecznie jednak znów daję się przekonać i mam swoje wymarzone włosy do ramion. Wszystko trwało około czterech godzin.

W szóstej klasie znowu mam warkocza do pasa. Towarzyszy mi przez większość gimnazjum, przed komersem trochę go skracam, wtedy włosy sięgają mi za łopatki. Przez kolejne lata dalej rosną. Podcięłam je jeszcze porządnie dwa lata temu, wtedy znów kończyły się jakoś w okolicach łopatek. Rok temu (i może jeszcze kilka razy po drodze) przed ślubem chyba podcięłam końcówki i regularnie obcinałam grzywkę w czasach, kiedy ją nosiłam. I to nie tak, że uwielbiałam te włosy. Lubiłam o nie dbać – albo nie umiałam o nie nie dbać – i wiedziałam, że wystylizowane wyglądają dobrze. Tylko ja jestem leniwym człowiekiem, więc przez większość czasu i tak nosiłam je związane albo ciasno spięte. Rozpuszczone mnie wkurzały – od razu robiło mi się za gorąco, musiałam ciągle przerzucać je z ramion na plecy i z powrotem. I co z tego, że wyglądałam – i czułam się przez pierwsze 10 minut – bajecznie, skoro szlag mnie trafiał i myślałam tylko o tych włosach?

I dochodzimy do punktu krytycznego, w którym poczułam znany mi już ból głowy i skóry, zważyłam w rękach warkocz, który znów ciążył mi za bardzo i zaczęłam ponownie najpierw tylko myśleć, a później już marzyć i fantazjować o obcięciu. Najpierw stałam przed lustrem i mierzyłam, jak będzie wyglądać długość za łopatki. Później zawijałam włosy i myślałam, że może do ramion. W międzyczasie słyszałam w głowie argumenty sprzed siedemnastu lat oraz wszystkie włosowe pochwały: że przecież takie ładne, takie długie, tyle zapuszczałam, z krótkich nie zrobię warkocza (czy ja w ogóle lubię warkocze?), a co jak mi się takie do ramion nie spodobają (a co jak długie mi się nie podobają?) i tak dalej. Już trzy miesiące później (po tym, jak kolejny raz wyciągałam w nocy swoje włosy spod Tomka, który obrócił się na drugi bok i mi je przygniótł) umówiłam się do mojej zaufanej fryzjerki.

Dzień przed wizytą doczytałam, że mogę samodzielnie wysłać włosy na perukę do fundacji, nie muszę się obcinać w specjalnym salonie, więc postanowiłam, że to zrobię. W nocy nie mogłam spać, zupełnie jakby to obcięcie miało zmienić całe moje życie. Fryzjerka płakała jak obcinała. Dobra, może nie aż tak, ale upewniała się trzy razy, czy na pewno, po drodze zagadując jeszcze, czy nie szkoda. To na szczytny cel, Dorota, to na szczytny cel – powtarzała, obcinając kolejne warkoczyki. Bardzo możliwe, że gdybym nie wspomniała o oddaniu włosów na perukę, negocjowałaby ze mną długość, żeby jednak obciąć jak najmniej. Siedząc na fotelu znów się zastanawiałam, czemu te długie włosy są aż tak ważne i czy kiedyś dojdzie do tego, że będę musiała okazać dowód oraz pismo w sprawie, argumentujące, że jestem w pełni świadoma swojej decyzji i że mogę ją samodzielnie podjąć i tak, wiem, że po obcięciu są krótsze.

Przez większość czasu wspominałam to moje obcięcie włosów sprzed kilkunastu lat raczej jako wesołą rodzinną anegdotkę, ale jakiś czas temu zauważyłam, że coś tam jednak było nie tak. To chyba nie powinno wyglądać w taki sposób, że ważniejsza od moich chęci i komfortu była komunia, uroda i cokolwiek tam jeszcze padło. I jestem prawie pewna, że nie był to aż tak ważny temat, żeby szantażować dziecko zakończeniem przyjaźni. Jeszcze bym zrozumiała, gdyby szantaż padł w rozmowie pt. Joasiu, jeszcze raz przyjdziesz zjarana na matematykę… Ale nie, to były tylko włosy, które jednak – poza skrajnymi przypadkami – odrastają.

Kiedy moja prawie czteroletnia chrześnica wróciła od fryzjerki, odruchowo chciałam ją pochwalić, że ma bardzo ładną fryzurę. A później pomyślałam, że nie chcę dokładać tej cegiełki. Nie chcę, żeby czekała na pochwałę i aprobatę, musiała odpowiadać na pytania tak chciałaś? i była przekonywana, że może lepiej, żeby następnym razem coś zrobiła albo czegoś nie robiła. Wolę być tą ciotką, która jej przekaże, że jeśli jej się podoba i jest jej wygodnie, to najważniejszy warunek jest spełniony i że jej wartości, jako człowieka, nie mierzy się w centymetrach. A jak będzie starsza, to opowiem jej, co może zrobić z opiniami ludzi, o które nie prosiła. 😀

A więc historia z dzieciństwa, trzy miesiące negocjacji z samą sobą, jedna nieco bezsenna noc, o włos od negocjacji z fryzjerką, jedna notka na blogu – wszystko przez 30 cm obciętych włosów.

Ile jest rzeczy, które boisz się zrobić, bo ktoś kiedyś coś powiedział?