Miejsce w serduszku (w kształcie plumboba)
To nie jest tak, że nie gram w inne gry, ale Simsy mają w moim sercu szczególne miejsce. Jeden powód jest prosty: to gra, w którą mogę pograć przez chwilę. Nie muszę się wciągać w fabułę albo przypominać sobie wątków, jak miało to miejsce np. w przypadku Wiedźmina. Po prostu włączam grę i od razu jestem w simowym świecie, w którym mogę robić to, na co akurat mam największą ochotę: tworzyć nowych simów, budować domy albo po prostu wrócić do rozgrywki. To zawsze jest satysfakcjonujące – bez względu na to, czy ustawiam meble w idealnie zaprojektowanym salonie, czy pomagam moim simom spełnić ich marzenia.
Granie mnie wycisza. Uspokaja moją głowę. Mam wrażenie, że to jedyna czynność, która naprawdę wyłącza mój mózg. Tak jakby z chwilą uruchomienia gry wszystkie moje rozbiegane myśli zatrzymywały się, pokazywały palcem i mówiły: „ooooo, simsy!”, a później brały krzesełka i patrzyły, jak gram. I jedyny moment, kiedy je słyszę, to gdy wspólnie wybieramy, jaki kwiatek ma stać w rogu pokoju albo jakie pierdółki poustawiać na blacie. W moim najczarniejszym momencie, jeśli w wolnym czasie nie grałam w simsy to oglądałam simsowe „seriale” (tak, obejrzałam całe Dziesięciolecia – i nie tylko – i nie wstydzę się tego!). Jest w tym po prostu coś uspokajającego – pełna kontrola, całkiem milutki świat i możliwość odcięcia się od dram.
Domek dla lalek
Mając 6, może 7 lat bardzo często spotykałam się z Gosią – rozkładałyśmy koc u niej przy wejściu do klatki schodowej, sięgałyśmy do reklamówek i wyciągałyśmy: lalki, ich ubrania, mebelki, rzeczy, które miały udawać inne rzeczy. Bawiłyśmy się godzinami. Najpierw ustalałyśmy mniej więcej plan wydarzeń i scenariusz. Moja lalka ma na imię Sissi i jest piosenkarką. A moja ma na imię Lara i jest policjantką. Nasze lalki były przyjaciółkami, współlokatorkami, siostrami. Znajdowały pieska albo spotykały swoich przyszłych chłopaków w pracy. Później musiały się o coś pokłócić. A na końcu się godziły i/lub był ślub i/lub więcej piesków. Nasza wyobraźnia pracowała na maksa.
Kiedy bawiłam się sama, domkiem dla lalek nie był koc, tylko karton – więcej nie było trzeba, mój mózg dokładał swoje. Gosia z czasem zaczęła mieć inne koleżanki, mnie przychodziło to trochę trudniej. Niektóre rozrywki – jak zabawa lalkami – stały się dla niej dziecinne, a dla mnie wciąż nie. Oczywiście samodzielna zabawa lalkami też była spoko, ale jednak miałam wtedy do dyspozycji mniej lalek, tylko jedną parę rąk, no i nie było z kim ustalać scenariusza i się pośmiać.
Dzisiaj nie mam lalek – mam simsy. Wydaje mi się, że kiedy je włączam, mój mózg zachowuje się tak, jakbym właśnie rozkładała koc na klatce schodowej. Gra ma swoje ograniczenia (np. co do ilości cech, które nadaję simom), ale moja wyobraźnia nadal nie. Czego nie wyklikam to sobie dopowiem. Kim chce być moja simka? Dlaczego naukowczynią, a nie programistką? Czy łatwo się zaprzyjaźnia? Czy ślub jest dla niej priorytetem oraz dlaczego nie? Jakie ubrania do niej pasują? A dom? W jakim domu chciałaby mieszkać? Lubi zwierzęta, ale wolałaby mieć psa czy kota?
Ósme pokolenie
To dokładnie to, którym gram. I pamiętam dokładnie, co się działo w poprzednich. Dwa pierwsze żyły na wsi i to były wielodzietne rodziny. Dom był (jest – dalej stoi) zasilany odnawialnymi źródłami energii. Simowie jedli to, co sami wyhodowali i złowili, w domu, w którym czasem brakowało ciepłej wody. Trzecie pokolenie wyprowadziło się do miasta. Giny została lekarką, wyszła za policjanta. Ich syn (czwarte pokolenie) był politykiem – miał piękną żonę i piękną kamienicę. To była rodzina jak z obrazka. Ich jedyny syn, Nathaniel (pokolenie piąte), zakochał się w syrenie. Ożenił się z nią, porzucił kamienicę, miasto i zamieszkali razem tuż przy plaży, nad oceanem, w małym domku na kamienistym wzgórzu. Ich syn, Patric (pokolenie szóste) wychowany w duchu przygody i wolności, został podróżnikiem – zwiedzał dżunglę i świątynie i trochę jak marynarz, przy każdej podróży zostawiał gdzieś trochę swojego DNA w postaci dzieci. W końcu jednak zamieszkał w swojej hacjendzie, ożenił się z jedną z matek swoich dzieci i dożył starości, służąc swoją wiedzą towarzystwom naukowym.
Dorobił się na podróżach, a później jeszcze wygrał milion simoleonów na loterii. Jego córka, Gabriella (pokolenie siódme), długo wychowywała się bez ojca. Jej brat był bardzo ciepły i rodzinny, ona tego nie czuła. Ojciec ostatecznie bardzo ją wspierał i to z mamą miała gorsze relacje. Mama miała cechę zła, to się nie mogło udać. Dlatego Gabriella wzięła swoją część pieniędzy i wyprowadziła się do małego domku. Jej marzeniem było, aby zostać wielką gwiazdą i sławną aktorką. Udało jej się, ale nie bez problemów – dużo imprezowała i zażywała różne substancje, które jej to umilały. (Tych substancji nie ma w grze, nie szukajcie. Trzeba wgrać modyfikacje. :D) Ma wielki, piękny dom (ma – bo jeszcze żyje). Przeżyła mnóstwo fantastycznych chwil, jednak nie potrafiła do końca nawiązać relacji z córką. Joy (pokolenie ósme), gdy tylko dorosła do nastoletniego wieku, wyprowadziła się. Nie chciała żyć w domu pełnym kłótni ani brać na siebie odpowiedzialności za wychowywanie młodszej siostry. Dorabia się teraz od 0. Żyje w namiocie, próbując zarabiać na rachunki i pogodzić to z nauką, w której chce być najlepsza.
Jeśli ktoś tylko klika w simsach, ta gra stanie się nudna. Tu wszystko jest powtarzalne – simowie muszą jeść, pracować, opłacać rachunki. Interakcje między nimi są podobne. Jeśli podchodzi się do tego zadaniowo: wychować sima, spełnić mu aspirację i uczynić bogatym, postawić mu nagrobek, NASTĘPNY PROSZĘ! – ta gra nie ma sensu. 😀 W mojej głowie to jednak nie tylko klikanie. Tu tworzą się historie, tak jak tworzyły się ponad dwadzieścia lat temu na rozłożonym kocu.
Oś czasu mojego życia, mierzona w simsach
The Sims
Pamiętam tę płytkę, ręcznie podpisaną, szanowaną i zawsze odkładaną do futerału na płyty. Mój brat ją skądś miał. Pokazał mi Simsy, a ja się zakochałam (jeszcze nieświadoma, że to będzie miłość na całe życie). Tworzyłam rozpikselizowanych ludzików, nadawałam im imiona moich ulubionych ludzi i kierowałam ich życiem.
Chyba. Najprawdopodobniej. Tak to sobie wyobrażam. Najbardziej z tego pamiętam, jak mój brat mnie przekonywał, że nie powinnam wstawiać okien na ścianę pomiędzy pokojami. I muzyczkę, która towarzyszyła pojawianiu się złodzieja. Stresowała mnie. Mam też przed oczami jeden konkretny dom i najdroższe blaty kuchenne, jakie można było kupić w grze.
Miałam mało dodatków i zazdrościłam Gosi, która miała ich więcej. Może nawet wszystkie. A przecież to ja pokazałam jej Simsy! Życie jest niesprawiedliwe.
The Sims 2
Tu pamiętam cztery podpisane płytki – nie wiem, czy od taty, czy od brata. Pamiętam za to doskonale tę ekscytację, która towarzyszyła mi, kiedy instalowałam grę późną nocą. Jestem prawie pewna, że siedziałam wtedy przy żółtym, trochę obdrapanym biurku (o krawędziach pomalowanych na czarno albo brązowo). Tata robił jakieś swoje rzeczy przy biurku obok, a ja nie spuszczałam z oka paska postępu. Instalując tę część można było sobie umilać czas, grając w proste gierki w oknie instalatora. Memory albo quiz, oczywiście w tematyce simsów.
I w końcu stało się, co za emocje! Uruchamiam. Ta grafika! Ten zaawansowany system tworzenia simów! Można było osobno wybrać koszulkę, osobno spodnie, modyfikować twarz, wybierać fryzurę, tyle opcji! Nie to co w pierwszej części, gdzie wybierało się po prostu głowy i ciała. Byłam zachwycona tym, jaka ta gra jest rozbudowana, ile rzeczy można robić simami! Dzieci już nie pojawiły się znikąd, spływając w kołysce. Simka normalnie była w ciąży, a później dziecko trzeba było uczyć chodzić i mówić.
Tu miałam już więcej dodatków, byłam też trochę starsza i zapamiętałam tę część jako najbardziej śmiechową. Rozgrywkę przerywały krótkie filmiki, gdy simowie robili coś po raz pierwszy. Na przykład gdy miał miejsce pierwszy pocałunek (który mógł nie wyjść), oświadczyny (mogły być odrzucone), ślub (mógł się zakończyć ucieczką jednej osoby sprzed ołtarza) albo pójście na studia (mogło się zakończyć załamką rodzica, który odprowadzał swoje dziecko i widział golasa, biegającego po kampusie). W którymś dodatku można było wynająć swatkę, która dopasowywała drugą połówkę na randkę tak dobrze, jak dobrze się jej zapłaciło.
The Sims 3
Rozrywam papier i widzę pudełko. World of goo. Nie znam, ale brat zawsze daje mi fajne gry. Od razu czytam co znajduje się z tyłu pudełka. W końcu otwieram je, żeby przeczytać książeczkę (ach, te rytuały przy pudełkowych grach!). I nagle czuję, jak wybucha we mnie radość, bo w miejscu książeczki widzę przepiękny, ręcznie narysowany kupon na Sims 3. Okazuje się, że brat zamówił mi już grę w przedsprzedaży i ona do mnie przyjdzie zaraz po premierze. I tak właśnie się stało. Dostałam edycję kolekcjonerską w dużym pudełku i z pendrajwem w kształcie plumboba (tego kryształka, który simowie mają pod głowami).
Nie pamiętam pierwszych chwil z samą grą, ale pamiętam mój zachwyt otwartym światem. Można było towarzyszyć simom w całym mieście, nie było ekranów ładowania, kiedy simowie podróżowali z miejsca na miejsce. Gdy byli politykami, jeździli do pracy do ratusza. Autobus szkolny, do którego wsiadły simowe dzieci, można było śledzić od domu do szkoły. Gdy osiągnęło się szczyt kariery tajnego agenta, można było zrobić nalot na bazę złoli, która mieściła się na skraju mapy. Gdy w kolejnym dodatku pojawiły się zwierzaki, można było poruszać się po mieście konno i zaprzyjaźnić się z jednorożcem. No i simowie mogli mieć samochody! (W dwójce też).
The Sims 4
Jestem dorosła, mieszkam z chłopakiem. Simsy Trójka są zainstalowane na moim laptopie, no ale jakoś tak nie wypada, kiedy jest tyle dorosłych rzeczy do zrobienia.
BUM! PANDEMIA!
Najnowsza część simsów (której do tej pory jakoś nie wypadało mi kupować, bo dorośli ludzie nie wydają pieniędzy na gry) jest za darmo. Mój laptop to uciągnie? Uciągnie! No to pobieram. I na początku jestem trochę rozczarowana – bo świat znów jest zamknięty, wróciły ekrany ładowania. Ale później miłość roznieca się na nowo, bo simowie wreszcie mogą robić kilka rzeczy jednocześnie, np. rozmawiać podczas gotowania (do tej pory robili rzeczy jedna po drugiej). Na nowo uczę się tej gry. Rozczula mnie animacja karmienia piersią. Wzdycham do grafiki i możliwości tworzenia sima (choć brakuje mi koła kolorów i niemal nieograniczonych modyfikacji kolorystycznych obiektów, którymi rozpieściła mnie trójka). Tomek traktuje moją miłość poważnie i kupuje mi dodatek ze zwierzakami.
Uświadamiam sobie, że jako dorosła, zarabiająca na siebie osoba, mogę kupować sobie dodatki do Simsów (ale w promocji, czyli rozsądnie). Na początku 2023 roku powoli kończy mi się miejsce na dysku. Za to wreszcie, po jakichś 22 latach (!!!) od pierwszego uruchomienia pierwszych simsów, uczę się budować ładne domy.
Ponad pół roku później wzruszam się nad prezentem-niespodzianką od Sióstr w Pisaniu, które również potraktowały moją miłość poważnie. Kupiły mi kolejny dodatek. To dla mnie mega ważne, bo w którymś momencie ludzie uznali (nie wiem czemu), że koniec z kupowaniem mi gier i teraz to tylko dorosłe rzeczy dla dorosłych ludzi. Jestem blisko spełnienia swojego marzenia – do pełnej kolekcji dodatków brakuje mi już tylko dwóch. I miejsca na dysku, więc przed kupowaniem kolejnych rozszerzeń powstrzymuję się siłą woli i widokiem czerwonego paska przy partycji C.
Poprawka
Już chwila minęła, odkąd piszę tę notkę. W tym czasie brat oddał mi swój stary komputer stacjonarny, więc przeniosłam na niego Simsy, a już za mniej niż miesiąc będzie miała miejsce premiera nowego dodatku. Na stacjonarnym kompie jest dużo więcej miejsca, więc mogę kupować! 😀
Tak że same rozumiecie – nie mogę już dłużej pisać. Lecę! Simsy się same nie przejdą, a mam już pomysł na dziewiąte pokolenie. 😀