Pożegnałam się z pisaniem. Skończyłam szkołę, zaczęłam pracować, zarabiać pieniądze. Minuty rozdzielałam na długi sen, siłownię, randki, a w końcu też na przeżycie chociaż chwili żałoby po tacie. Nie było już sprzyjających pisaniu momentów w postaci nudnych lekcji i zeszytu do religii, z którego środka zawsze wyrywałam kartki, żeby stworzyć jakąś ciekawą historię.

Później zostałam panią z biura, zamieszkałam z chłopakiem. Z powodu braku miejsca na biurko (w wynajmowanym mieszkaniu), kupiłam laptopa, a komputer stacjonarny został u mamy. Tak straciłam dostęp do wszystkich wariantów już napisanych opowiadań i powieści i do wszystkich plików, zatytułowanych „fragment fragmentu we fragmencie”. Literackie umiejętności wykorzystywałam wtedy głównie do odpowiadania na zażalenia klientów, pisanie relacji z delegacji i uzupełnianie służbowych notatek.

Mimo to nie mogłam pozbyć się z głowy bohaterów i ich historii, ale też przekonania, że pisanie nie jest dla dorosłych ludzi, że ten etap już się dla mnie skończył i teraz jest czas na inne rzeczy. Bardzo to ciekawe, bo przecież półki w księgarniach uginają się od książek, napisanych przez dorosłych ludzi. Moje przekonanie wynikało pewnie stąd, że chociaż cała rodzina wiedziała, że dobrze piszę, to godziła się na to pod niepisanym warunkiem, że równolegle będę się rozwijać w czymś niehumanistycznym i że to właśnie tym czymś przyszłościowym będę się zajmować i na tym zarabiać pieniądze. Bo na pisaniu zarabiać się nie da, o czym świadczą półki w księgarniach, uginające się pod ciężarem… Dobra, dalej.

Piszę i próbuję rozkminić, czemu tyle czasu nie pisałam, mimo że przez większość tych chwil marudziłam Tomkowi, że mi tego brakuje. Pewnie nie wierzyłam, że ktoś będzie chciał to czytać, że moje spojrzenie na świat kogokolwiek obejdzie, poruszy, za to bardzo wierzyłam, że muszę robić rzeczy ważniejsze od pisania i że może komuś innemu by z tym pisaniem wyszło, ale nie ma żadnego powodu, żeby mnie się udało.

Bo przecież powszechnie wiadomo, że pisarki i pisarze rosną na drzewach. Wiszą, wiszą, później nagle dojrzewają i od razu cyk! Ich bestsellery lądują na półkach! A ja normalnie wyszłam sobie z pięcioosobowej rodziny. Chociaż ludzie, zastanawiający się na głos, jak ja mogę tyle pisać i w ogóle po co, rzeczywiście patrzyli trochę jakbym się urwała z choinki. I tak prawie 9 lat po tym, jak skończyłam liceum, czyli dwa Kluby Otwartej Szuflady i wiele semestrów Pisalni później, znowu piszę. CIĄGLE piszę. No nie chciało być inaczej.

I wciąż mi bliżej do tego pisania niż do zostania handlówczynią roku, wybitną programistką czy ekspertką od uczenia maszynowego. Oczywiście to wszystko jest interesujące, ale jakoś mi się szybko znudziło. Za to dobre historie nigdy się nie nudzą – więc może dlatego nie mogę przestać pisać. Chociaż chyba już wyrosłam z marzenia, że wydam kiedyś książkę i ludzie z przyjemnością będą ją czytać. Z drugiej strony kiedyś myślałam, że wyrosłam z pisania, więc… 😉