Wiosną 2024 przemarzły mi drzewa. Zdążyły już zakwitnąć, a tuż przed majówką jeszcze przyszedł przymrozek i wszystko zepsuł. Mieliśmy dokładnie 17 wisienek, z czego 15 zjadły szpaki, a 2, które zostały, były takie sobie. Już wiadomo, czemu ich ptactwo nie zjadło.
Wiosną 2021 przeprowadzaliśmy się do domu. Materac w sypialni leżał na podłodze, bo łóżko było niezłożone, ciuchy były w walizkach, nie mieliśmy szaf, za to mieliśmy już wspaniały widok z okna, prosto na nasz ogródek.
Wiosną 2020 zaczynał się Covid i cały świat zwalniał. Nikt nie wiedział, z czym przyjdzie nam się zmierzyć i staraliśmy się zachować wszystkie środki ostrożności, nie tracąc przy tym optymizmu i nadziei.
Wiosną 2019 zamieszkałam z moim jeszcze-wtedy-nie-mężem. Wróciliśmy z wesela mojej siostry prosto do wynajętego mieszkania, które na tamten moment było idealne. Nie przeszkadzała nawet dziwna zieleń na ścianach w sypialni i tapeta z Marylin Monroe na jednej z nich.
Wiosną 2014 u mojego taty zdiagnozowano alzheimera. To nie było dla mnie zaskoczeniem, bo już wcześniej zachowywał się dziwnie i irytująco. Na początku przypominało to bardziej kryzys wieku średniego. Nie dało się jednak zignorować faktu, że jego siostry chorowały już od kilku lat. Jego los też był przesądzony.
To właśnie tę ostatnią wiosnę postanowił sobie przypomnieć mój mózg. Oczywiście nie wiedziałam, że o to chodzi. Chodziłam struta z powodu pisarskich blokad. Zła na to, ile trzeba się starać, żeby do kogokolwiek z tym pisaniem dotrzeć. Zniechęcona absolutnie do wszystkiego. Narzekająca na to każdemu, kto chciał słuchać. Gotowa ugryźć każdą pomocną dłoń.
Podobno fizjoterapeuci mają taką supermoc, że boli w jednym miejscu, a oni naciskają inne. Później się okazuje, że to było połączone i ból przechodzi. Wygląda na to, że psychoterapeuci potrafią robić to samo. Zaczęłam spotkanie, narzekając na głupie pisanie. Terapeutka zapytała, w jakim momencie roku był diagnozowany mój tata. Kończyłam, płacząc nad tym, jak ciężka była tamta wiosna.
Wiosną 2025 przeżywam emocje, których nie udało się przeżyć wtedy. Myślę o stracie i żałobie. Czuję w ciele stres i trud, których nie dopuściłam do siebie 11 lat temu. Wypłakuję łzy, które powinnam móc wypłakać wtedy. Ale dopiero teraz jest na tyle spokojnie i bezpiecznie, żeby to było możliwe. Dopiero teraz umiem czuć i przeżywać.
W marcu i kwietniu wiatr przynosił zmiany. Nie zawsze miłe i dobre. Czasem ciężkie. Ale i tak każdego roku czekam na wiosnę.