Nie zacznę od tego, że ten rok był dziwny. To by było za proste i niewiele mówi. 2020 to taki najmniejszy szczeniaczek w hodowli, taki z jedną łapką krótszą, którego właściciel chce oddać za symboliczną złotówkę, byle ktoś dał mu dobry dom, ale i tak każdy boi się go wziąć, bo nie wie, czy sobie z nim poradzi - a on tylko chciałby być kochany tak jak inne szczeniaczki przed nim!

To też rok, do którego będę wracać jak moi rodzice do czasów PRL-u. I kiedy moje dziecko powie mi, że maaaaaaaaamo, nie chce mi się iść do restauracji na urodziny babci Ewy… odpowiem z dostateczną ilością dramatyzmu: nie chce ci się? NIE CHCE CI SIĘ?! Ty się ciesz, że w ogóle możesz z domu wyjść! Za moich czasów to nie można sobie było ot tak iść do restauracji! Takie wyjście to było święto! Człowiek się nie pytał czy urodziny, czy stypa, po prostu się szło, byleby z domu wyjść! Pfff, nie chce mu się… W DUPIE CI SIĘ POPRZEWRACAŁO OD TEGO DOBROBYTU!!! (Ach, lista błędów wychowawczych już czeka, aż zacznę odhaczać na niej kolejne pozycje).

Ogólnie ze mną ten rok obszedł się dość delikatnie. Przeszłam z pracy w biurze na pracę zdalną i zyskałam przy tym dodatkową godzinę życia. Ten nadmiar wolnego czasu sprawił, że zaczęłam się zastanawiać, czy podoba mi się tu, gdzie jestem i dokąd ewentualnie można stąd iść. Chętnie opowiedziałabym o pomysłach, które tłuką mi się wewnątrz czaszki, ale nie zrobię tego, bo później muszę marnować energię na tłumaczenie się z postępów lub ich braku, a nic tak nie paraliżuje mojej chęci do działania jak opowiadanie o każdym wykonanym kroku i wyjaśnianie, dlaczego akurat tak.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że minione miesiące to był trochę sprawdzian. Tracę możliwość chodzenia do kina, do restauracji, wyjechania gdziekolwiek – co mi zostaje? I czy jest mi z tym dobrze?

2020 spowodował, że zaczęłam bardziej cieszyć się z drobiazgów, które wcześniej były zbyt oczywiste, żeby zwracać na nie uwagę – długi spacer z psem, spotkania z ludźmi, kiedy już od czasu do czasu do nich dochodzi. Ponieważ większa część rozrywek została ograniczona, zaczęłam intensywnie zastanawiać się, co ja właściwie lubię robić i że może jednak warto by było poświęcać na to więcej czasu. Dlatego postanowiłam wrócić do pisania i bardzo pomógł mi w tym Klub Otwartej Szuflady, o którym pisałam tutaj.

Są też przekonania, w których tylko się przez miniony rok utwierdziłam – lubię być w domu, nie muszę za często spotykać się z ludźmi, odpowiada mi moje własne towarzystwo, a mój narzeczony (od października już mąż) jest na tyle fajnym człowiekiem, że jego obecność w domu też mi nie przeszkadza.

No właśnie – oprócz mnóstwa refleksji i słuchania swojego wnętrza (najprostsze do zinterpretowania było burczenie w brzuchu) były też momenty bardziej intensywne. W końcu zorganizowaliśmy (zaczęliśmy tuż przed pandemią) i wzięliśmy (rzutem na taśmę, przed ponownym wprowadzeniem zaostrzeń) ślub! A później okazało się, że uda nam się trochę wcześniej spełnić nasz kolejny cel – ale o tym później. Prawdopodobnie pod koniec pierwszego kwartału lub na początku drugiego. Wiem, wiem, wydaje się, jakby te dni miały nadejść za milion lat, ale biorąc pod uwagę tempo upływu czasu wydaje mi się, że marzec będzie pojutrze. (P.S. jakie plany na świętowanie rocznicy pandemii? 😀 )

Jak zwykle dużo mam w głowie myśli – znacznie więcej niż wypuszczam na zewnątrz. Rok temu pisałam Wam, dlaczego nie robię postanowień noworocznych. Dalej się tego trzymam, ale – dokładnie jak rok temu – mam jakąś tam wizję. Ale o tym może też trochę później… 😀

Dziś najważniejsze jest to, że jestem szczęśliwa. A jedyne postanowienie, jakie zrobiłam, to że nie zamierzam tego zmieniać. 😀