Ile to już lat, odkąd się zmartwiłeś? Nigdy nie pamiętam, zawsze liczę. Pamiętam, że to był 2016, że wrzesień, że poniedziałek – z tych obliczeń wychodzi mi, że siedemnasty i że w tym roku będzie już pięć lat. Jak ten czas leci.

Bardzo chciałabym tu wrzucić, że mi Ciebie brakuje. Serio. Ale nie przechodzi mi to przez gardło, a napisać – o dziwo – też nie potrafię. Gdybym to z siebie wyrzuciła, mogłoby zabrzmieć nieszczerze, bo nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdybyś żył, byłoby mi ciężej. Nie potrafiłabym przez kolejne lata udowadniać, że nie kłamię, że moja opinia jest coś warta, że to ja mam być zadowolona, a nie Ty – a w mojej głowie tak wyglądają wszystkie nasze spotkania i rozmowy. Może dlatego, że przez większość mojego życia pamiętam Cię już pijącego, a później chorego. Ciężko mi wierzyć, że mógłbyś być innym człowiekiem. Oczywiście w moich wspomnieniach to może już nie byłeś prawdziwy Ty. W końcu lekarze stwierdzili, że pierwsze objawy alzheimera mogły mieć miejsce już dwadzieścia lat wcześniej, kiedy nawet nie było nie jeszcze na świecie. To byłoby bardzo proste – zrzucić absolutnie wszystko na chorobę. Ale wiem przecież, co się czasem działo jeszcze przed moimi narodzinami. Chciałabym, ale jednak choroba Cię nie tłumaczy.

Za każdym razem, gdy dzieje się coś ważnego, myślę o tym, co by było, gdybyś w tym uczestniczył. Te myśli nie są dobre. Wyobrażałam sobie, jak mówię Ci o tym, że ja i Tomek chcemy zamieszkać razem, a Ty wyjaśniasz mi, co mi się poprzewracało i w której części ciała, nie zgadzasz się, a później manifestujesz swoje niezadowolenie, nie odzywając się do mnie przez kolejne dni. Rok później wyobrażałam sobie, jak informuję Cię o naszych zaręczynach, a Ty marudzisz coś o moim wieku i nie wierzysz, że nie jestem w ciąży. Nie brakowało mi Ciebie, kiedy szłam do ołtarza – trzymałam wtedy za rękę człowieka, którego zaraz miałam poślubić i co do którego nie miałam wątpliwości, że mnie kocha. Na weselu pewnie wypiłbyś za dużo i byłoby niemiło.

Wyobrażam sobie, jak opowiadam Ci o mojej pracy, po której mam ochotę czasem położyć się plackiem na podłodze i przewegetować tak, aż nadejdzie pora spania. Gdybyś był obok, wytłumaczyłbyś mi, że praca biurowa nie może męczyć, bo co to za problem poklepać na komputerze, a w ogóle przecież mówiłeś mi nie raz, że praca z klientami to praca najgorsza z możliwych. Na pewno wiedziałbyś też doskonale, co zrobiłbyś na moim miejscu i dzieliłbyś się tym ze mną przy każdej okazji, pracując w miejscu, w którym miałeś być tylko na chwilę – który to już rok? Piętnasty? Szesnasty? – za ułamek mojej pensji, którą – tak swoją drogą – też potrafiłbyś wydać lepiej ode mnie. Pomijam już wszystkie próby naprawienia mnie, żebym w końcu przestała czuć te wszystkie rzeczy, które czuję.

Przykro mi, że na myśl o Tobie mam same trudne wspomnienia (tych dobrych muszę szukać głęboko) i że wyobraźnia nie podpowiada mi piękniejszej wizji. Musiało minąć trochę czasu, zanim zrozumiałam, że to nie moja wina. I to też nie tak, że objawienie na mnie spłynęło. Musiałam poszukać. Przeczytać naprawdę dużo artykułów (psychologicznych, feministycznych), których sens i wiarygodność na pewno byś podważał (bo znów się komuś coś gdzieś poprzewracało). W końcu za Twoich czasów tak nie było. Pamiętam, jak miałam chyba z osiem lat, a Ty wytknąłeś mi kompletny brak orientacji w terenie – ty w moim wieku robiłeś sobie sam autobusem wycieczki do Katowic i z powrotem. Pomyślałam sobie wtedy, że nie powinno tak przecież być, że dzieci podróżują bez nadzoru rodziców, a ci nawet tego nie zauważają – zrobiło mi się przykro, że tak miałeś. Ale nie dałbyś się przegadać. Miałeś swoją wizję mojej osoby – co powinnam, czego nie i jak wygląda moje szczęście. W końcu, mając krótkie włosy i łysinę, potrafiłeś kłócić się ze mną, że latem powinnam chodzić w rozpuszczonych włosach – a nie w spiętych, jak lubiłam – bo wtedy wiatr wpada między kosmyki i jest mi chłodniej.

Wkurzam się, kiedy z biegiem czasu odkrywam, jak bardzo jestem do Ciebie podobna. Ciągnie mnie do robienia zdjęć, ale to zawsze była Twoja działka i czuję pewien dyskomfort, że miałabym dzielić z Tobą tę pasję. Z drugiej strony to chyba jedna rzecz, co do której czuję, że znaleźlibyśmy wspólny język. Choć Ty sięgałeś po Zenita, a później Canona (którego po Tobie przejęłam – mam nadzieję, że się nie gniewasz), a ja jednak częściej wybieram telefon, włączając w nim aparat słyszę Twoje rady o równaniu kadru i żeby tło było ładne. Nie potrafię zrobić sobie selfie w nierównym oświetleniu i z bałaganem w tle. Coraz częściej, gdy jesteśmy na spacerze albo spotykam się z ludźmi, mam ochotę robić zdjęcia, zatrzymać te chwile. Schodząc do ogródka tłumaczę Tomkowi, że jest złota godzina, dobre światło do cykania fotek, a później kładę się na brzuchu, żeby zrobić Neli zdjęcie z jej poziomu. Właściwie kilkanaście zdjęć, żeby później wybrać to jedno, to najlepsze. Robię to wszystko zgodnie z tym, co tyle razy mi powtarzałeś – i jednocześnie bardzo nie chcę tracić minut na szukanie odpowiedniego światła, kadru i ostrości, bo Ty to zawsze robiłeś. To, że przestałeś, było jednym z pierwszych sygnałów, że coś jest nie tak – ale doszliśmy do tego dużo później, niż powinniśmy.

A więc to już pięć lat będzie, odkąd jestem spokojniejsza. Odkąd zaczęłam oddychać głęboko, odkrywać siebie i akceptować taką, jaka jestem, bez Twojego przeszkadzania. Nie chcę, żebyś myślał, że cieszę się, że umarłeś – ale chcę, żebyś wiedział, że sprawiłeś mi dużo przykrości, kiedy żyłeś. Pewnie nigdy Ci o tym nie powiedziałam, nie przypominam sobie – wtedy jeszcze nie mogłam mówić o uczuciach. Wiem, że napisanie tego teraz nie robi Ci już różnicy – ale mnie robi.

Najmilej z tego wszystkiego wspominam, kiedy bawiliśmy się radośnie we trójkę – ja, Ty i Twój alzheimer. Śpiewaliśmy piosenki, oglądaliśmy Fineasza i Ferba, słuchałeś, jak gram na basie. Mam wrażenie, że wtedy dogadywaliśmy się najlepiej (nie licząc pierwszych lat mojego dzieciństwa), choć mnie zapomniałeś jako pierwszą, bo z całej rodziny pojawiłam się w Twoim życiu najpóźniej, a w końcu alzheimer wymazywał Twoje wspomnienia od końca. Nie wiem, czy pamiętałeś coś z naszych pierwszych wspólnych lat, ale ja mam kilka przebłysków – lepienie z modeliny, poznawanie komputera (i granie w SettlersówCannon Fodder) i to, jak mama zasypiała po zaśpiewaniu mi wszystkich kołysanek, które znała, a ja wstawałam bawić się przy Tobie, bo zawsze siedziałeś do późna (to chyba też mam po Tobie – nie jestem rannym ptaszkiem). Może to byłeś prawdziwy Ty, który w kolejnych latach zaczął znikać?

Ten potok słów mógłby płynąć jeszcze długo, ale wystarczy. Wiem, że niewiele wyniosłeś z domu rodzinnego – w końcu ciężko uczyć się od kogoś, kto siedzi ciągle za zamkniętymi drzwiami. Wiem, że robiłeś wszystko najlepiej jak umiałeś, a pewnie nawet próbowałeś robić ciut więcej. Ale teraz już i tak wszystko za nami, już niczego nie zmienimy. Czuję, że w końcu zaczynam być z tym pogodzona i jest w porządku.

Może za kilka kolejnych lat będę pamiętać trochę bardziej te dobre rzeczy – te dziecięce lata, lepienie z modeliny, wycieczki rowerowe i że mnie kochałeś.