Chcesz posłuchać tej historii? Nie ma problemu!
Cofnijmy się nieco w czasie. Prawdopodobnie była to wiosna 2015 roku. To, co jest najważniejsze w tej opowieści, to że był to dzień mojego koncertu oraz że byłam dość świeżą kierowczynią. Miałam wtedy prawko już ponad rok, więc z jednej strony dobrze czułam się za kierownicą, a z drugiej wciąż wiele sytuacji było mi obcych.
Nie mam już pojęcia, gdzie wtedy grałam z zespołem, ale koncert był udany. To był chyba pierwszy, jaki zagrałam z chłopakami po tym, jak przyjęli mnie do zespołu. Pisząc to przypomniałam sobie, że przesłuchanie miałam 8 marca, czyli jakby dostałam zespół na Dzień Kobiet. Chyba nikt do tej pory nie przebił tego prezentu.
No, ale do brzegu, bo znów odpływam. Wiosna, dość świeże prawko, dzień koncertu. Po całym wydarzeniu miałam odwieźć do domu moją koleżankę, która przyjechała, żeby mi kibicować w stawianiu pierwszych kroków (z tym zespołem) na scenie. Zapakowałam zatem sprzęt, siebie i ją do auta i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Oczywiście zagadałyśmy się, więc na którymś rondzie pojechałam prosto zamiast w prawo, więc trasa nieco nam się wydłużyła. Uznałyśmy, że nie ma problemu, dłużej sobie pogadamy. A teraz też wiem, że gdyby nie ta pomyłka, to nie miałabym Ci teraz o czym opowiadać.
Zbliżam się do skrzyżowania. Widzę z daleka policjanta, który stoi na środku z lizakiem. Zatrzymał jedno auto do kontroli trzeźwości. Auto odjechało, nadjeżdżam ja. Zastanawiam się, czy powinnam się domyślnie zatrzymać, czy jednak on powinien mi dać sygnał. Zwalniam przed skrzyżowaniem, ale nie widzę żadnego machnięcia lizakiem, więc powoli mijam policjanta i jadę dalej. Kątem oka widzę ruch, więc zerkam w lusterko. Policjant zerwał się z miejsca i wraz z drugim kolegą biegną do wozu.
– Czy on mi machnął tym lizakiem, a ja nie widziałam? – Pytam koleżankę. – Czy ja się miałam zatrzymać?
– Nie no, nie machał ci – zapewnia mnie ona i odwraca się przez ramię. – Będą jechać za nami?
– Jeju, nie wiem, ale on naprawdę nie machał – odpowiadam, już trochę zestresowana.
Chwilę później widzę, że wóz już za mną jedzie. Kogut włączony, panowie policjanci migają światłami, a ja znów nie wiem, jak się zachować. Nie mam gdzie zjechać – nawet na chodnik nie bardzo mogę, bo krawężnik jest wysoki. Nie ma pobocza. W obawie, że stanę w niedozwolonym miejscu, postanawiam zjechać w boczną uliczkę, gdzie na pewno będzie miejsce na postój. Żeby nie myśleli, że chcę uciekać, jadę z niezmienną prędkością. Przecież nie chcę kłopotów.
I oto jestem. Ja, wracająca z koncertu basistka. Ścigana. Jadę ulicą, a za mną policja z włączonymi kogutami, migając mi światłami, nieskutecznie próbuje zatrzymać mnie do kontroli trzeźwości. Balansując na granicy prawa, zbliżam się do tej bocznej uliczki, w której chcę się bezpiecznie zatrzymać. Oni nie odpuszczają. Koguty, błyskanie. I żeby było jasne – i ja i policjanci toczymy się z prędkością 20 km/h. Pomyśl sobie, jak to wyglądało z boku.
W każdym razie – wjeżdżam w tę boczną uliczkę i tu już stróże prawa biorą sprawy w swoje ręce. Zrównują się ze mną (co nie było trudne, bo – przypominam – jechałam 20 km/h). Jeden z nich krzyczy mi przez okno, że mam się natychmiast zatrzymać. Zajeżdżają mi drogę, blokują ulicę. Podchodzą i ostrym tonem każą pokazać dokumenty. Pokazuję, tłumacząc przy tym, że nie widziałam sygnału i jeśli był, to przepraszam, ale za mało wyraźny. Panowie jednak nie słuchają, każą dmuchać w alkomat. Oczywiście nic nie wychodzi, więc sfrustrowani odjeżdżają.
Siedzimy z koleżanką jeszcze chwilę w aucie, patrząc się na siebie i zastanawiając się, co się wydarzyło. Jeszcze ze dwa razy odtwarzamy w rozmowie całe zajście, próbując dojść do tego, czy policjant pomachał tym lizakiem czy nie. W końcu biorę głęboki oddech i ruszam dalej. I wtedy orientuję się, że jadę jednokierunkową ulicą – muszę zrobić kółko i minąć panów policjantów jeszcze raz. Na szczęście jak mnie znowu zobaczyli to pan tylko z rezygnacją machnął tym lizakiem, każąc mi jechać dalej. I ten sygnał był czytelny!
Od tamtej pory miałam już wiele kontroli trzeźwości. Podczas każdej z nich policjant każdorazowo wyraźnie machał lizakiem, tak że wiedziałam, że mam się zatrzymać i gdzie dokładnie. Tak że do dziś podtrzymuję: tamten pan mi wtedy nie machnął. Ale przynajmniej mogę mówić, że brałam udział w pościgu. 😁